poniedziałek, 21 lipca 2014

Życie wyśnione na jawie.

0. Prolog.
Historia ta zaczyna się jak każda inna: jest chłopak i dziewczyna. Oboje traktują się jak przyjaciele; wspólnie bawią się, wygłupiają. Zrobiliby dla siebie wszystko, gdyby wpadli w tarapaty. Razem mieliby większe szanse na to, że wyjdą z nich cało.
Nikt nie bawił się z nimi. Inne dzieci wolały traktować ich ozięble, ponieważ coś różniło tę dwójkę od nich. Coś, czego nawet dorośli nie potrafili nazwać ani sprecyzować.
Chłopczyk i dziewczynka byli inni niż reszta dzieci. Ta inność polegała na tym, że różne przedmioty latały wokół ich małych główek, a następnie bezwładnie spadały. Trwało to może zaledwie kilka sekund, ale dzięki temu dzieci te stały się dla reszty społeczeństwa niewidzialne. Nawet ich rodzice niczego nie zdziałali, choć wiele razy powtarzali ludziom w miasteczku, że to nic nadzwyczajnego i ich pociechy się po prostu wygłupiają, bawiąc i robiąc magiczne sztuczki.
Dzieci z biegiem czasu dorastają, ich ciała jak i stan ducha powoli ulegają zmianom, niewidocznych dla nich samych. Weszli w wiek buntowniczy i kiedy miało stać się coś magicznego, dwójka nastolatków została od siebie odsunięta. Dziewczynka musiała wyjechać z małego miasteczka, w którym mieszkała odkąd pamiętała. Mając lat 10 przysięgli sobie, że nigdy o sobie nie zapomną. Chłopiec zrobił dla niej wisiorek ze świecących kamieni, które zbierał na skalnym zboczu. Lubił tam przesiadywać, gdy dziewczynka szła do domu.
Wisiorek dał jej w dzień wyjazdu, oraz podarował swój pierwszy całus w usta. Nikt nie był świadkiem tego zdarzenia, gdyż byli w swoim ulubionym miejscu: jaskini, którą odnaleźli przypadkiem podczas jednej z zabaw.
Następnego dnia nastała ciemność w małym serduszku chłopca. Już nigdy nie zaprzyjaźnił się z żadnym rówieśnikiem, czy innym dzieckiem. Zawsze chodził przygnębiony, wdawał się w bójki, a nawet odsuwał od siebie własnego brata, który niegdyś był dla niego wielkim autorytetem. Jego rodzice dziwili się tak nagłą zmianą osobowości synka i pomimo prób nic nie potrafili z tym zrobić.
Następnego roku - w dniu, w którym opuściła go przyjaciółka - zmarli jego rodzice. Każdy plotkował, że zrobił to starszy brat dziwnego chłopca, ale prawda była jeszcze bardziej przerażająca. Prawda, która skrywana od wielu lat w rodzie pełnym tajemnic, na wieki została pogrzebana wraz z zabójstwem. Jedynie chłopiec mógł ją poznać, ale musi on działać w grupie, której bezgranicznie ufa. Przez jeden mały błąd mógł stracić ze swych oczu cel, do którego dąży i tym samym już nigdy nie dowiedzieć się, dlaczego jego rodzice zmarli oraz nie odnaleźć swej przyjaciółki z dziecięcych lat.
Mały chłopiec, nie mając dokąd iść, poszedł do niezapomnianej jaskini, gdzie po kilku godzinach znalazł go tam jego wuj - Madara. Od teraz to on zajmował się chłopcem, gdyż jego starszy brat zniknął bez śladu. Niedługo po tym jak mężczyzna odnalazł chłopca, oboje wprowadzili się do osady pełnej Indian - do Otto, gdzie mężczyzna zostawił go pod opieką magowi, zwanemu Orochimaru. Malec powoli tam dorastał, oraz uczył się jak wykorzystać to, co jest skrywane w jego wnętrzu.
W przeciągu tych lat, wewnątrz burzy uczuć chłopca i dziewczynki, ich rodziny uświadomiły ich, dlaczego są tacy wyjątkowi. Pomimo iż byli daleko od siebie, dalej czuli, że łączy ich coś większego. Nie tylko przez to, ile dla siebie znaczyli jako przyjaciele, ale także przez mały incydent, przez który naznaczyli siebie na zawsze.

Czy zwykły człowiek uwierzyłby, gdyby ktoś powiedział mu, że w jego duszy kłębi się prawdziwa moc? Albo, że siłą woli może powalić potężny budynek bądź zniszczyć okolicę, w której się znajdował? Zapewne wyśmiałby taką osobę w twarz, twierdząc, że jest z nim coś nie tak. Współczesny człowiek nie wie, co to tak naprawdę jest życie z naturą oraz potęga ludzkiego ciała, umysłu i ducha.
W pewnym plemieniu Indian w Kraju Ognia, które istniało od wielu pokoleń wierzono, że w ludzkiej duszy żyją jego przodkowie, którzy pomagają mu w wielu kłopotach. Użyczają mu swojej siły, wierząc, że jest to dobre dla tego człowieka. Duchy te zamieszkują ciało do chwili, kiedy ich potomek ukształtuje w sobie własną siłę ducha. Oczywiście, gdy pójdzie coś nie tak, a potomek złamie ważne zasady, jego przodkowie nie dają mu szansy i opuszczają go zostawiając z niczym. Istnieją również wyjątki; przodkowie ludzi, którzy za życia robili złe rzeczy. To oni są odpowiedzialni za wiele zła, które istnieje na świecie pełnym ludzi.

Rozdział 1: Burzliwa przeszłość początkiem nowej przyszłości.
Wbiegała właśnie do kanału, aby ukryć się przed pędzącym w jej stronę stadem dzikich psów. Nie miała serca, żeby pozbawić je życia, lecz nie chciała także, aby one pozbawiły życia ją. Na jej szczęście w miejscu, w którym się teraz znajdowała, były różne wąwozy czy małe zbiorniki z wodą, dzięki czemu znalazła schronienie. Będąc cała przemoczona przeklinała się w duchu za swoje zachowanie.
Jesteś zbyt miękka Sakura, skarciła siebie w myślach, nurkując w jeziorze. W tym czasie horda dzikich zwierząt ulotniła się, widząc, że ich niedoszła zdobycz zapadła się pod ziemię.
Przesiedziała tam aż do wieczora, gdyż uznała, że tak pięknego miejsca jeszcze nie widziała. Obserwowała otaczający ją krajobraz z zainteresowaniem. Nikt jeszcze nie zjednoczył się tak bardzo z naturą, jak ona - przynajmniej tak mówiono w jej plemieniu.
- No to czas się zbierać - powiedziała sama do siebie, po czym ubrała suche już ubrania. Nie zajęło jej to zbyt dużo czasu. W sumie misja wykonana, a ona nie musi się spieszyć do osady. Wiedziała, że oczekują jej powrotu, ale znali ją i wiedzieli, że może krążyć wokół domu nawet miesiącami. Niektórzy starsi członkowie ludu nazywali ją Córą Matki Natury, gdyż takiego przywiązania do przyrody nie widzieli u nikogo innego. Znaleźli się też tacy, którzy się jej bali. Nie tylko tego jej przywiązania, ale też ogromnej siły, którą uwielbiała eksponować w męskim gronie.
Wiele razy ojciec proponował jej, aby znalazła sobie w kręgu ich klanu mężczyznę mogącego dzielić z nią wspólną przyszłość, lecz ona tego nie chciała. Nie chciała być przywiązana do jednego mężczyzny, którego nie kocha. W dodatku musiałaby urodzić dziecko, co było nieodzownym elementem w życiu każdej kobiety ich plemienia. Musiałaby wtedy koniecznie zostać w wiosce, a to jej się w ogóle nie uśmiechało. Ona kochała działać sama, uczyć się na błędach, które popełniała, scalać się z tym, co było dla niej ważne - z naturą. Nie tylko dlatego wyzwalała u płci przeciwnej strach, ale też dlatego, iż w swoim życiu spotkała chłopca, który zawładnął jej umysłem i sercem. Od chwili, w którym go spotkała nie potrafiła przestać o nim myśleć, mimo iż opuściła go w momencie, kiedy pocałowali się po raz pierwszy.
Ale w końcu dał mi buziaka, pomyślała z rozpaczą. Jednak nie wtedy, kiedy oboje tego chcieliśmy. Pocałował mnie tylko dlatego, aby się ze mną pożegnać.
Z taką myślą doszła do murów Konohy - jej domu. Niespodziewanie poczuła na sobie lodowatą wodę, a po chwili usłyszała głośny śmiech znienawidzonej przez nią osoby. I vice-versa.
- Ty poczwarko - powiedziała z odrazą posiadaczka czerwonych włosów. - Mogłabyś czasem się pośpieszyć z tym chodzeniem, czekamy tu na ciebie i czekamy - westchnęła niczym nie przejęta, po czym dodała: - A mogłabym teraz relaksować się w ciepłym błotku, moja skóra zrobiła się jakaś...
Sakura dalej nie słuchała, tylko z całej siły swego ducha kazała palącej się obok czerwonowłosej dziewczyny pochodni podpalić jej włosy.
- Karin... Twoje włosy... - Szturchnęła ją jej poplecznica. Pokazała palcem na głowę swojej a’la przyjaciółki, aby nie doszło do większej tragedii. Karin wraz z Miwą, która do tej pory stała obok czerwonowłosej w milczeniu, wpadły w panikę, a następnie obie pouciekały przed siebie w nieznanym Sakurze kierunku.
- Przynajmniej jest teraz cisza - westchnęła zrezygnowana, po czym warknęła zła: - Ale znowu jestem mokra.
Cała zadygotała z gniewu, a następnie tupnęła nogą, nie kryjąc swojego oburzenia. W takim nastroju doszła do drewnianego tipi wodza, który był równocześnie ojcem jej wroga numer jeden - Karin. Z niemałą dozą niechęci odsunęła materiał, a jej oczom ukazało się spokojne oblicze blondwłosego mężczyzny. Wiedziała, że to, co teraz działo się w duszy mężczyzny nie może zostać przerwane, dlatego też usiadła naprzeciw niego i również wprawiła siebie w taki stan. Stan medytacji i wewnętrznych modłów.
Kiedy skończyła, otworzyła oczy, a następnie obróciła się, aby ocenić jaka pora dnia jest obecnie na zewnątrz.
- Już poranek - powiedział spokojnie wódz. Sakura spojrzała na niego zaskoczona, gdyż zazwyczaj jego medytacje trwają nawet tygodniami. - Jak poszło ci na misji?
Dziewczyna zmieszała się trochę nie wiedząc, co powiedzieć.
Tak Sakura, po prostu powiedz mu, że nawaliłaś...!, krzyknęła w myślach.
- Wszystko poszło tak, jak zaplanowaliśmy. - Z trudem uśmiechnęła się.
Minato jedynie zaśmiał się przyjaźnie, po czym ocierając łezkę z oka powiedział:
- Jesteś taką samą kłamczuchą jak twoja matka... Nie potrafisz kłamać, skarbie. - On również się uśmiechnął, zaś Sakura spaliła buraka ze wstydu. Nieczęsto można było ją zobaczyć w kolorze dojrzałej czereśni, dlatego blondyn napawał się tym widokiem. - Mów.
- Skopałam - przyznała i spuściła głowę. Wiedziała, że Minato zależy na tej misji, aby sprowadzić jego matkę z powrotem do wioski. W końcu nie codziennie ma się styczność z legendarnym sanninem, a tym samym matką wodza.
- Tego zdążyłem się już domyślić. - Na twarz Minato wypełzł ciepły uśmiech, a następnie dodał: - Sprecyzuj.
- Sytuacja była patowa, nie mogłam nic zrobić! - Głos Sakury stał się nieco pewniejszy. - Pani Tsunade nie dała się przekonać. Dalej jest na ciebie wściekła... - machnęła gwałtownie ręką w niezbyt zrozumiałym geście.
- Powiedz mi coś, czego nie wiem. - mrugnął w niezadowoleniu, opierając się brodą o wewnętrzną stronę dłoni. Wpatrywał się w nią ze zmęczeniem. Tu już nie chodziło o jego pracę, ale o “małe” problemy z własną matką.
- No, a w drodze powrotnej zaczęły mnie gonić dingo, dlatego musiałam wiać… Znalazłam się w jakiejś jaskini, gdzie było jezioro. Tam przesiedziałam w oczekiwaniu na to, by psy dały sobie spokój, no a później... - kontynuowała a sekundę potem, zdając sobie sprawę z tego, co mówi, gwałtownie się zacięła, po czym dodała niepewnie: - Następnie rozejrzałam się tam chwilkę...
- “Chwilkę”? - Minato o mało co nie zachłysnął się własną śliną, gdy usłyszał wypowiedź nastolatki. - Kochana, misja na dwa dni zajęła ci tydzień…
- Bez przesady... - machnęła wymownie ręką. - Minimum dzień mogłoby to zająć...
Minato dalej nie mógł uwierzyć w szczerość różowowłosej, wlepił swe ślepia w jej osobę.
- Co nie zmienia faktu, że zabuliłaś z czasem - rzekł, pewny siebie.
- Przepraszam... - mrugnęła z przygaszonym entuzjazmem. - Ale wiesz, jak ja lubię takie miejsca…
- Tak, wiem. - Minato westchnął ciężko i opadł na swój fotel. Znał Sakurę na tyle dobrze, że wiedział na co ją stać. - Niech ci będzie. Ale następnym razem proszę, byś przyszła się zameldować wcześniej.
- Tak jest! - zasalutowała niemal od razu. Nie chciała podpaść Uzumaki’emu kolejny raz i stracić jeszcze bardziej w jego oczach.
- Cóż, to chyba wszystko... Możesz już iść. - Gestem ręki kazał jej wyjść z jego centrum dowodzenia. Musiał pomyśleć.
Sakura wstała i wyszła z tipi, po czym zaciągnęła się świeżym powietrzem.
W sumie nie było tak źle. Myślałam, że będzie wymieniać moje spartolone misje albo każe zrobić coś trudniejszego..., przeszło dziewczynie przez głowę. Ależ ja mam dzisiaj szczęście... No, ale będzie tego. Muszę się umyć, przebrać i coś zjeść, bo zaraz chyba umrę…
W tym momencie na horyzoncie ujrzała Keley, która energicznie machała do niej ręką.
Coś to szczęście jest dziś ulotne..., pomyślała z rozpaczą, szukając drogi ucieczki. Pech chciał, aby tipi wodza stało na środku pustej przestrzeni w samym centrum Konohy. Jedynym rozwiązaniem było zostanie w swoim miejscu - do tego istniała przecież opcja, że może siostra będzie na tyle miła, iż pomoże jej się ogarnąć.
- Siooooorkaa! - krzyknęła Keley, będąc dwa metry przed Sakurą. Momentalnie rzuciła się na dziewczynę i obie wylądowały na ziemi. Młodsza Haruno pochyliła się i cmoknęła Sakurę w policzek.
- Oh, Keley, to było mokre - powiedziała ocierając policzek wolną ręką. - Możesz coś dla mnie zrooobiiiić? - dodała, robiąc słodkie oczka.
- Jeśli myślisz, że cię przetargam na drugi koniec wioski, to nie licz na to - rzekła tamta na jednym wdechu, wstając z niej. Gdy tylko pomogła różowowłosej podnieść się na równe nogi, wykorzystała moc swojego ducha i teleportowała się do domu. Sakura westchnęła ciężko i, chcąc ruszyć swoje cztery litery, runęła jak długa uderzając przy tym głową o coś twardego. Przez jej myśli przeszło jedno stwierdzenie:
Trzeba było streszczać się z powrotem do domu... Przynajmniej nie byłabym teraz taka zmęczona…
A potem straciła przytomność.

Ciemność...

Głuchota...

Samotność...

Złość...

Strach...

Obudziła się w swoim pokoju, czując swąd przypalonego kurczaka. Wiedziała, co to oznacza: wyszkolony szaman chciał wypędzić z kogoś złe duchy, które zawładnęły duszą niewinnego człowieka. Nie było to miłym widokiem ze względu na to, jak osoba opętana wtedy się zachowuje: zazwyczaj wije się na wszystkie strony, jakby ktoś wylał na nią gorącą wodę, albo poparzył rozżarzonym węglem.
Jak na zawołanie usłyszała przeraźliwe krzyki z pomieszczenia obok. Nie mogła przypomnieć sobie, kto jest właścicielem owych jęków, dlatego - chcąc się tego dowiedzieć - wstała ze swojego posłania. Zrobiła kilka kroków, po czym znalazła się w progu swojego pokoju. Mając jeszcze zamglone oczy, spojrzała na rudowłosą dziewczynę, która była wygięta w nienaturalny sposób. Podtrzymywało ją aż sześciu mężczyzn, zaś największa (po Tsunade) szamanka odprawiała rytuał odpędzający.
Nieprzyjemny widok.
Nie chcąc patrzeć na to wszystko, Sakura wycofała się z powrotem do pokoju, gdzie następnie odsunęła firankę. Zazwyczaj, kiedy miała mieszane uczucia, a myślami odpływała gdzieś daleko, siadała na zimnych kafelkach, znajdujących się na balkonie. Tak też uczyniła i tym razem. Przymknęła na chwilę swe powieki, chcąc jak najszybciej wymazać z pamięci tamten widok. Zaczęła myśleć, czy kiedykolwiek uda jej się opanować moc ducha. Jednak zanim doszła do jakichkolwiek wniosków, ktoś zapukał do drzwi. Czy może raczej nie tyle zapukał, ile w ten kawałek drewna zaczął walić. Nie dane było jej podejść i kulturalne otworzyć drzwi, ponieważ ułamek sekundy potem do pomieszczenia weszła rozweselona od ucha do ucha Keley.
- Hej, sis! - zapiszczała młodsza Haruno. - Zapomniałaś o czymś, czy jak?
- Hę? O czym? - Sakura nieprzytomnie odwróciła się w stronę siostry.
- No, mamy ognisko na cześć nowo narodzonego maluszka od Willych z krańca Konohy! - powiedziała, podekscytowana tym wydarzeniem.
- Ojej, faktycznie... Zapomniałam, racja. Wybacz, już się zbieram - powiedziała flegmatycznie Sakura, podnosząc się z zimnych kafelek. Podeszła do wielkiej szafy z zamiarem wyjęcia czystych szat na specjalne okazje.
- Nie musisz tak zaraz, dopiero zbieramy opał, ognisko rozpalimy dopiero na wieczór... - Keley już chciała iść, lecz coś ją zatrzymało i zapytała: - A, ten.... Wszystko dobrze?
- Tak, a czemu miałoby być źle? - Różowowłosa odpowiedziała pytaniem. Nie chciała, aby ktoś dowiedział się o jej rozterkach, ale zdaje się, że niezbyt dobrze je ukrywała.
- Wyglądasz na jakąś taką... nieswoją - rzekła Keley po chwili namysłu.
- Nie ma powodu do obaw, po prostu zawaliłam misję... A wiesz, jakie jest moje podejście do tego - wyjaśniła pokrótce, zbywając siostrę. Nie musiała wiedzieć o jej wewnętrznych rozdarciach, przynajmniej nie teraz.
- Oj, to wiem - powiedziała, już spokojniejsza. - No, to nic, do zobaczenia na ognisku!
- Jasne. Pa.
Keley zamknęła drzwi, zaś Sakura zapatrzyła się z powrotem w krajobraz za oknem.
Co się ze mną dzieje...?, pomyślała. Coś się wydarzy, czy jak...? Dobra, nieważne. Przemyślenia na bok, dzisiaj mamy ognisko... Muszę coś znaleźć dla rodziny noworodka...
Sakura odwróciła się od okna i, nie wiedząc jeszcze o tym, że jej przypuszczenia o zagrożeniu są słuszne, poczęła szukać czegoś, co można dać Willym jako prezent dla dziecka.

Szukaj...

Szukaj aż znajdziesz.

Innej okazji nie znajdziesz…

Ogień trzaskał wesoło i otulał wszystkich zebranych wokół siebie niesamowitym ciepłem. Gdyby ktoś zapytał teraz, czy ogień jest śmiercionośną bronią, większość odpowiedziałoby, że nie i popukałaby się do tego w czoło. W tej chwili ogień był posłusznym kompanem w tym wyjątkowym dniu. Gdy Sakura przyszła, na belkach przy ognisku siedziało już kilka osób - zapewne mieli pilnować płomieni. Jak każdy wie, te czerwone języczki nie zawsze grają tak, jak człowiek by chciał.
Czasem potrzebowały kontroli.
Jak moc ducha.
Różowowłosa potrząsnęła głową na tę myśl i, próbując skupić się na tym, co robili inni, usiadła na pustej belce, po czym zajęła się przypatrywaniem, jak inni krzątają się przy ogniu. Szybko jednak zajęła się swoimi myślami:
Czemu czuję taki niepokój? Coś ma się wydarzyć, czy jak...?
- Sakura! - Ktoś krzyknął, a dziewczyna aż podskoczyła. Uniosła wzrok i ujrzała swoją mentorkę ubraną w odświętne, wyszywane koralikami szaty.
Dekolt jak zawsze musi być..., przemknęło ironicznie Haruno przez myśl.
- Wołam cię już czwarty raz! Co się z tobą dzieje? - Szamanka usiadła obok nastolatki i spojrzała na nią z troską. Traktowała ją jak rodzoną córkę, chociaż gdyby była szybsza, to byłaby szansa, żeby nią została.
Sakura rozważała możliwość odpowiedzi w stylu: “Nic mi nie jest”, ale Tsunade to Tsunade. Jej się nie oszuka.
- Ja... - zaczęła niepewnie, ale zaraz stwierdziła, że nie ma sensu owijać w bawełnę. Nie przy szamance. - Ja sama nie wiem, co się ze mną dzieje.
- Musiało się coś stać. - Blondyna zamilkła na chwilę i pogłaskała Sakurę po głowie, po czym powiedziała uspokajającym głosem: - Wiesz, że mnie możesz wszystko powiedzieć.
- Wiem - spuściła głowę w geście bezradności. Niezbyt wiedziała, jak ma przedstawić tak wspaniałemu sanninowi swoje obawy.
- Więc? Doczekam się odpowiedzi z twojej strony? - zapytała zniecierpliwiona szamanka.
Dziewczyna milczała kilka sekund, po czym odparła:
- Czuję, że wydarzy się coś... złego.
- Co masz na myśli? - Tsunade zabrała rękę z różowych włosów rozmówczyni i zmarszczyła lekko czoło. Nie podobało jej się to, co mówi jej uczennica. W głosie dziewczyny było coś dziwnego, coś, co dostrzegła niegdyś u Rin - matki Sakury - zanim umarła.
- Sama nie wiem, to uczucie jest bardzo niejasne, ale jednocześnie dosłowne. Takie... takie... że nie da się tego zignorować - powiedziała po chwili namysłu.
Tsunade kontemplowała słowa dziewczyny dobrych kilka minut, aż jej wzrok padł na blondwłosego mężczyznę zmierzającego w ich stronę. W tej chwili w jej głowie zapaliła się czerwona lampka - czas zwiewać.
- Słuchaj, ja już będę lecieć... - Głos szamanki zrobił się dziwnie nerwowy. Szybko wstała, rzuciła jeszcze: - Pomyślę nad tym i wezwę cię, gdy do czegoś dojdę - po czym oddaliła się pospiesznie. Niebawem zniknęła z linii horyzontu.
Sakura dopiero, gdy ujrzała Minato, zrozumiała zachowanie blondyny. Mężczyzna, kiedy znalazł się obok nastolatki, usiadł w miejscu, gdzie wcześniej siedziała szamanka i zapytał:
- Jak się czujesz?
Różowowłosą zszokowało pytanie wodza. Nie wiedząc, co powiedzieć, odwróciła głowę w stronę palącego się ognia. Języki ognia powoli przyciągały coraz bardziej uwagę różowowłosej. Jeszcze nigdy nie widziała nic piękniejszego, jak tańczące płomienie. Mogłaby trwać tak godzinami i wpatrywać się w ten obrazek, ale zniecierpliwiony Minato zaczął pstrykać palcami tuż przed oczami zielonookiej w celu obudzeniu jej z letargu, w jaki wpadła. Dopiero ten gest zmusił Sakurę do powrócenia na ziemię.
- Em... - zmieszała się i, żeby nie wyjść na wariatkę, zapytała z przepraszającym uśmiechem: - Mówiłeś coś?

Ranisz ludzi po to, by móc żyć w spokoju.

Zła Sakura.

Zła.

Mężczyzna już miał coś powiedzieć, ale ktoś ze Starszyzny zawołał go, aby pobłogosławił maleństwo. Z cichym westchnięciem oddalił się od zadowolonej z takiego obrotu spraw nastolatki. Teraz wszystkie pary oczu wpatrywały się w wodza i maleństwo wraz z jego rodzicami.
- Jakie imię wybraliście dla niego? - zapytał szaman stojący po prawicy przywódcy.
- Daisuke - odpowiedział pewnym głosem ojciec malca.
Minato stanął naprzeciw matki dziecka, następnie za jej pozwoleniem odebrał małego i wzniósł go ku ogniu. Stali tak w milczeniu przez kilka minut, najważniejsi szamanie sypali kadzidłami oraz mówili regułkę w starożytnym języku. Po tym geście Minato, oddawszy dziecko matce, zaczął malować różne znaki na jego ciałku oraz odmawiał starożytną modlitwę tak, jak Starszyzna, aby go uświęcić. Rodzina zebrała się wokół, by zatańczyć taniec ku czci ich nowego członka rodziny. Reszta osób zebranych na placu również zaczęła tańczyć wokół nich, tyle że w przeciwną stronę.
Cała ceremonia może i nie trwała długo, ale to, co działo się podczas tych kilku minut wprawiło wszystkich w magiczny nastrój. Sakura wpatrywała się w ten obrazek z wielkim zainteresowaniem. Pomimo iż wiele razy widziała taki widok, to za każdym razem robiło to na niej jeszcze większe wrażenie.

Podobno najpiękniejsze jest to, czego nikt nie widzi... - Ledwo słyszalny głos rozbrzmiał w umyśle różowowłosej. Sakura mocno zacisnęła powieki, a twarz ukryła w dłoniach. Przypomniało jej się to, co nieskutecznie próbuje ukryć. Zdawała sobie sprawę, że tak ważnego aspektu w jej życiu nie może ciągle pomijać, zwłaszcza, że to nie tylko jej problem. Nagle poczuła na swoim ramieniu czyjąś rękę, odruchowo spojrzała w stronę osoby, która przeszkodziła jej w użalaniu się nad sobą.
- Saki, Minato-sensei prosi twój rocznik, aby poczekał jeszcze chwilę przy ognisku - powiedziała rozradowana zielonooka. Sakura kiwnęła jedynie głową na znak, że rozumie słowa siostry. Zamknęła na chwilę oczy. Ujrzała sceny, które wywołały u niej napad przechodzących przez plecy ciarek.
Zeszłoroczna misja..., pomyślała z przerażeniem.
Nie dane było jej jednak dalej nad tym rozmyślać, gdyż wódz zabrał głos:
- Wybaczcie, droga młodzieży, że kazałem wam zostać, ale nie było i nie będzie innej sposobności, by z wami porozmawiać... Chciałbym podyskutować z wami o mocy ducha - rozpoczął swoją przemowę, po czym zapytał: - Powiedzcie mi, co o niej wiecie?
- Słyszałem od starszych, że jest to moc pozwalająca ludziom robić nadzwyczajne rzeczy - odezwał się najmądrzejszy chłopak w grupie wiekowej, w jakiej znajdowała się Haruno. - I zależnie od klanu, ma się inne zdolności.
- Dokładnie! - Uzumaki przyznał mu rację. - Shikamaru, a wiesz może, kto pomaga nam, ludziom, rozwinąć nasze możliwości?
Nara pokręcił przecząco głową, a Minato w zamian spojrzał po twarzach nastolatków. Każdy z nich kręcił głową na znak, że nie wie. Wódz z cichym westchnięciem zabrał głos:
- Pomagają nam nasi przodkowie, którzy rozważają czy na to zasługujemy.
- Na co? - zdziwił się Naruto. Hinata, przy której siedział, aż podskoczyła ze strachu i szybko zrobiła się czerwona jak dojrzała czereśnia.
- Skąd wziąłeś się w wiosce, Naruto? - zapytał podwójnie zdziwiony wódz osady. - Słyszałem, że goniło cię stado grizzly, jak im umknąłeś? - dopytał, zaciekawiony owym faktem.
- Oj, tatku, nie takie rzeczy się robiło. - Chłopak machnął zdawkowo ręką. W następnej kolejności zrobił dziwną minę, którą niezbyt można było określić i przytulił czerwoną Hyuugę do siebie. Zrobił to tak niespodziewanie, że ta aż zemdlała w jego ramionach. Chłopak musiał nie zauważyć zmiany, jaka nastąpiła w zachowaniu dziewczyny, ponieważ zaczął do niej niechlujnie mówić: - A wiesz, że te miśki były nawet sympatyczne?
- Naruto, oddaj mi proszę moją kuzynkę - powiedział nadzwyczaj spokojnie Neji. I choć cały wrzał ze wściekłości, zachowywał stoicki spokój, bo wiedział, że wrzeszczenie na blondyna nic nie da. Naruto spojrzał na niego lekceważącym wzrokiem, po czym jak gdyby nigdy nic, zasnął. Zdziwiony białooki, nie bacząc na niedźwiedzi uścisk blondyna, po kilku próbach wydostał w końcu kuzynkę i, wraz z Ino, którą poprosił o pomoc, próbowali ją ocucić. Zrezygnowany Minato kiwnął w srotnę Haruno, ta zaś od razu zrozumiała przekaz wodza i sprawdziła stan młodego Uzumaki’ego.
- Nie wydaje się być chory... - stwierdziła w pierwszej chwili. - Ale jeśli szedł przez północ, to mógł się nawdychać toksycznego odoru, jaki wydają grzybki-halucynki w tamtejszym lesie i dlatego teraz jest taki niewyraźny - dodała po wstępnych oględzinach.
- Ale przejdzie mu? - dopytał Minato. Nie chciał, aby jego syn był postrzegany za jeszcze większego ułoma, niż do tej pory. Co jak co, ale to w końcu jego pierworodny syn.
- Powinno - zapewniła go uczennica Tsunade. Minato polecił dwóm chłopcom, aby odnieśli nieprzytomnego Uzumaki’ego do domu. Następnie powrócił do dyskusji, jaką prowadził z nastolatkami.
- No dobrze, skoro z Naruto wszystko wiadome, powiedzcie mi jeszcze jedną rzecz... - powiedział spokojnie, a następnie się zamyślił. Nie patrząc na nikogo, zaczął mówić: - Czy wasi rodzice rozmawiają z wami na temat waszych mocy?
Wódz konohańskiej wioski wpatrywał się w wędrujące w jednym kierunku stado mróweczek, które prawdopodobnie niosły pożywienie dla swojej królowej. Zaczął się zastanawiać, o co tak naprawdę chodzi starym prykom w Starszyźnie z nie mówieniem dzieciakom tego, co powinni wiedzieć niemal od zawsze. Moc ducha nie jest zabawką, którą można rzucić w kąt, ponieważ któregoś dnia może jej zabraknąć za sprawą rozgniewanych przodków. Dlatego, nie zważając na katygoryczny zakaz, postanowił rozmawiać o tym z młodzieżą.
- Wiecie... Kiedyś słyszałem, że jak się rozgniewa swoich przodków, mogą nam wywinąć niezły numer oraz zabrać nie tylko swoją moc, ale także i naszą, zostawiając nas bezbronnych, zdanych na pastwę losu... - powiedział Minato po krótkiej przerwie, a w dzieciakach zawrzało.
- Ale... Minato-sensei, jak to? - zdziwił się Neji, najmądrzejszy zaraz po Shikamaru. - Przecież moc ma każdy z nas z osobna. To jest coś, co pozwala nam żyć. Jeżeli się ją odbierze, to tak, jakby zabrać całe jezioro a zostawić morskie stworzenia. Umrą!
- Nie do końca się z tobą zgodzę, Neji - włączyła się do rozmowy różowowłosa. - Moc ducha wcale nie działa tak, jak to przedstawiłeś. Sama nazwa wskazuje, jest to duchowa moc, czyli coś, co możemy wykorzystać, ale tylko duchowo.
- Czyli uważasz, że to coś na wzór a’la magii, którą niby używają iluzjoniści w dużych miastach? - dopytał Shikamaru, drapiąc się po głowie i spoglądając na ciemny nieboskłon.
- No, tak jakby - odpowiedziała niepewnie.
Minato przysłuchiwał się konwersacji, która powoli wchodziła na właściwy tor. Chciał, aby jego uczniowie sami doszli do odpowiednich wniosków. On jedynie pokaże im dobry kierunek, jeśli zajdzie taka potrzeba. Najbardziej był zadowolony z postępów, jakie zrobiła starsza z sióstr Haruno. Niegdyś była tak słaba, że wszyscy chcieli ją zwerbować na zwykłą kurę domową. Teraz silna, pewna siebie, niezależna. Już gdy miała 15 lat, większość osadników uważała tę młodą dziewczynę za wspaniałą szamankę. Pod skrzydłami legendarnego Sannina w ciągu kilku wiosen rozkwitła nie tylko wiedzą i doświadczeniem, ale też i dojrzała pod względem interesowania u osób płci przeciwnej. Teraz, mając lat 18, nie pozostawiała żadnej złudnej kwestii, że jest tamtą dziewczyną sprzed lat. Każdy czuje od niej respekt, a to ceni sobie najbardziej Haruno.
Minato bardzo podobała się ta widoczna zmiana w charakterze dziewczyny.
- Dobrze, dzieciaki... - zaczął, uświadamiając sobie, że od kilku minut stoi i nic nie mówi. - Raz zgodzę się z Sakurą, a raz z Neji’im.
- Dlaczego? - zapytał Lee.
- Ponieważ to nie od człowieka zależy, jak moc jest uwalniana, ale od klanu, w którym się urodzi - rzekł dumnie, wypinając pierś. Zrobił to niekontrolowanie, gdyż każdy wiedział, że to Senju i Uchiha są najsilniejszymi klanami. I choć ten drugi jako klan już nie istnieje, dalej czuło się respekt do tego rodu. - Raz człowiek, który straci moc, straci również i życie, a raz człowiek, który utraci moc, nie utraci życia. To jest zapisane w naszych genach i stopniowo utwardza nas w tym. Lecz nie każdy kwalifikuje się do tego, że odbierze mu się tę moc. Trzeba naprawdę urazić przodków, aby do tego doszło, tylko w naszym świecie nie są znane takie przypadki, to są jedynie domysły.
- Ale skoro to są tylko domysły, to skąd one się w ogóle wzięły? - zapytał, cichy jak do tej pory, Choji.
Uzumaki roześmiał się przyjaźnie, a następnie powiedział:
- Dobra, uciekać już dzieciaki, bo pleciecie bzdury. Mam nadzieję, że wyciągnęliście odpowiednie wnioski z naszej rozmowy.
Nastolatkowie mruknęli coś niezrozumiałego pod nosem, a już po chwili wszyscy kierowali się w stronę swoich domów. W oddali było słychać jak ktoś wyzywał Choji’ego od głupkowatych mięśniaków, ale wódz osady nie usłyszał dalszej rozmowy młodziaków. Sam udał się do swojego tipi na długą naradę ze Starszyzną. Coś czuł w kościach, że ci starzy ludzie dowiedzieli się o małej niesubordynacji ze strony Yondaime.

Rozdział 2: Koniec początku.
Sakura rzuciła się na łóżko i westchnęła ciężko. Nie tak wyobraża sobie dzisiejszy poranek. Wszak obudzenie przez siostrę nie było tak brutalne, jak ostatnim razem. Mimo to lepiej by było, gdyby nikt z nią teraz nie zadzierał. W tej chwili nie myślała o niczym innym, jak o byciu po prostu samej. Jakoś zmęczył ją dzień, w którym wróciła z misji oraz myśl o tym, co za niedługo będzie się działo. Jednakże wciąż nie rozgryzła swojego przeczucia.
Po południu się rozpadało. Sakura już w ogóle nie miała chęci na nic - nawet na czesanie, które tak lubiła. Parząc sobie herbatę przypomniała sobie, że ma kolejną misję do wykonania. Spojrzała z niepokojem na zegarek.
Siedemnasta trzy.
Według zaleceń Minato powinna być u niego za dwie godziny.
Westchnęła.
Nie chciało jej się wychodzić w taki deszcz. Szczególnie, że misja ta nie miała być spacerkiem, można by było ją śmiało porównać do sprintu przez głęboką rzekę miedzy krokodylami. Kolejne westchnięcie wydobyło się z jej krtani.
Nagle usłyszała pukanie, więc pobiegła otworzyć. W drzwiach ujrzała posłańca.
- Sakura Haruno? - zapytał, usiłując ustać w miejscu w przemoczonych do granic możliwości ubraniach.
- Tak, to ja... - odpowiedziała zmieszana. - O co chodzi?
- Wódz Minato pragnie przekazać słowny rozkaz, iż misja została odwołana do poprawy pogody - powiedział lekko drżącym głosem, zapewne przez chłód, jaki panował na zewnatrz. Różowowłosa na te słowa o mało nie podskoczyła z radości. Rozpromieniła się, podziękowała i aż zaprosiła posłanca na herbatę, jednak ten odmówił z powodu dużej ilości obowiązków.
Sakura w końcu odpuściła sobie parzenie herbaty i poszła do łóżka. Leżąc na boku patrzyła na krople spływające po szybie. Ni z tego, ni z owego, przypomniała sobie misję, którą wykonywała rok temu - właśnie w taką pogodę.

To była bardzo czasochłonna misja, miała bowiem do przyniesienia leczniczy kwiat, który znaleźć można było jedynie w wysoko położonych górach. Był on niezwykle rzadki, tak więc odszukanie go nawet doświadczonemu szamanowi zajmuje niekiedy wiele miesięcy.
Niestety, po drodze coś nie wyszło.
Nie tylko była zmuszona znaleźć schronienie, lecz jeszcze napotkała mężczyznę, który okazał się być jej wrogiem. Był od niej o wiele wyższy, silniejszy i dużo lepszy w walce. Po kilku minutach ostrej bijatyki została związana i zostawiona na pastwę losu. Mężczyzna zapewne myślał, że taka słaba istotka jak młoda Haruno nie będzie w stanie się uwolnić. Po wielu próbach wyswobodzenia się z więzów, wycieńczona starciem z wrogiem i więzami, zemdlała.
Kiedy się obudziła, ujrzała przed sobą ciemność. Zanim się zorientowała, gdzie przebywa, ktoś podszedł do niej podając kubek, z którego leciała para. Nie zastanawiając się, usiadła i odebrała od nieznajomego przedmiot.
Po jej ciele przeszły ciarki.
Przyjemne ciarki.
Chcąc dowiedzieć się, kto jest jej wybawicielem, podniosła wzrok. Ujrzała przed sobą męską sylwetkę. Niestety mężczyzna stał w wyjściu, przez co światło promieni słonecznych padało wprost na nią, jednak wspaniale okalało sylwetkę nieznajomego. Sakura dopiero teraz zorientowała się, że oboje przebywają w jaskini za wodospadem, zarośniętej od zewnątrz bluszczem. Nie ukrywając zdziwienia, obserwowała obcego z wielką pasją. Nie wiedziała, co on dla niej zrobił, ale przeczuwała, że to było coś dobrego. Dobrego dla niech oboje. W tamtym momencie dziewczyna chciała podejść do niego i wtulić się w jego umięśniony tors, który tak bardzo odznaczał się w jej oczach.
Mężczyzna odwrócił głowę w stronę różowowłosej, a następnie uniósł rękę, przeczesując włosy i niespodziewanie zanurzył się w wodzie, płynącej z wodospadu. Po pewnym czasie, odwiązując pas, zsunął spodnie i rzucił je gdzieś w kąt, znikając za ścianą wody. Sakura, nie dowierzając swojej głupocie, poleciała za nim. Jak głupia myślała, że chłopak chciał się zabić. Gdy tylko przekroczyła mur wodny, zobaczyła, że jemu nic nie jest i bezpiecznie pływa sobie w jeziorze.
Haruno spaliła buraka, gdy tylko uświadomiła sobie, że chłopak jest nagi. Speszona odwróciła się kompletnie ignorując fakt, iż jest cała mokra i, gdy znów przekraczała “drzwi”, została oblana zimną wodą.
Przesiedziała w pieczarze do południa, wtedy wszedł tam on. Na sobie nie miał niczego, stał przed nią ani trochę nie skrępowany swoją nagością. Chwilę później w jaskini można było usłyszeć śmiech, jego śmiech. Nic dziwnego, skoro dziewczyna przypominała dojrzałego pomidora. Szybko odwróciła głowę mocno zaciskając powieki, zaś chłopak poszedł się ubrać.
Sasuke! - zaświtało w jej głowie. - On wyglądał jak Sasuke! Ale przecież to niemożliwe... - kłóciła się sama ze sobą, nie wierząc, że nieznajomy może być jej przyjacielem z dzieciństwa.
- Widzę, że mnie nie poznajesz, Sakuro - odezwał się w końcu. W jego głosie, choć dojrzalszym i całkowicie innym niż ten, który zapamiętała, dalej mogła wyczuć pozytywne uczucia. Wnioskując po jego chłodnym tonie chyba jako jedyna mogła to stwierdzić.
Różowowłosa spojrzała na niego ze łzami w oczach.
Uchiha zaczął wodzić wzrokiem po niej, chcąc zobaczyć jak bardzo zmieniła się od tamtej pory, kiedy ostatni raz ją widział. W miarę jak coraz wyżej ogarniał jej postać, nie mógł uwierzyć, że ta mała dziewczynka stała przed nim teraz jako kobieta.
- Sasuke... - szepnęła, zaskoczona jego obecnością. Zrobiła krok naprzód, ale to było ponad jej siły. Upadłaby, gdyby nie silne dłonie chłopaka.
- Tak? - zapytał zdenerwowany, gdy tylko złapał ją w locie. Serca obojga o mało co nie wyskoczyły z piersi, doprowadzając ich pomału swoim niespokojnym łomotem do szaleństwa.
- To naprawdę ty? - zaszlochała szczęśliwa. Uśmiechnęła się poprzez słone łzy, po czym wtuliła twarz w jego nagi tors. Sasuke widząc, że zielonooka dalej szlocha, zaczął bujać się na boki, aby ją uspokoić. Po chwili oderwała się od niego, chcąc jeszcze raz ujrzeć jego oblicze. Spojrzeli na siebie pożądliwym wzrokiem, choć tego nie zauważyli, lecz kontakt ten został przerwany przez Uchihę. - Co się stało? - dopytała.
- Nic - odpowiedział szybko, odchodząc od niej. Podszedł do miejsca, w którym jeszcze kilka godzin wcześniej spała Haruno. Na ziemi leżał stary, lekko brudnawy niebieski koc, który Sasuke owinął wokół własnych bioder, a następnie umocnił grubym sznurem. Potem podszedł do ściany spowitej w ciemności, która okazała się być szafą. Wyjął z niej białą koszulę, po czym okrył nią swe wielkie mięśnie. Haruno zdziwiła się jego nagłą zmianą w zachowaniu, ale nie odezwała do niego ani słowem. Nie wiedziała jak teraz się zachować, gdy stał się taki nieobecny. - Może coś opowiesz?
Sakura spojrzała na jego plecy niezrozumiale, po czym zapytała:
- Co na przykład?
- No nie wiem... - zaczął, starając się uporządkować myśli. - Co robiłaś, gdzie byłaś, kogo poznałaś...?
- Odkąd wyjechałam z naszej małej wioski, to przez cały ten czas mieszkałam w Konosze. Opuszczałam osadę praktycznie tylko na misje, no i ten... - powiedziała szybko, chcąc wybrnąć z krępującej sytuacji. Niechętnie opowiada o sobie, nawet  bliskim. - A ty?
- Co ja? - zdziwił się jej pytaniem.
- Co robiłeś, gdzie byłeś, kogo poznałeś? - zapytała dokładnie tak, jak on. Ona również chciała wiedzieć, co robił do tej pory, ponieważ była równie ciekawa tego, co przeżył podczas ich przerwy w kontaktowaniu się.
- Nic szczególnego - prychnął, odwracając się do niej. - Robiłem wiele rzeczy, o których nie ma sensu mówić. Byłem w wielu miejscach, które równie dobrze mogłyby się obejść beze mnie... Z poznać, to... Nie poznałem nikogo - odwrócił głowę, jakby chciał niewerbalnie powiedzieć dziewczynie, że naprawdę nie ma nic ciekawego do powiedzenia.
Chwilę milczeli, po czym Sasuke westchnął ciężko i chciał wyjść, lecz poczuł na ramieniu drobną dłoń Sakury. Zmarszczył znacznie czoło w akcie niezrozumienia intencji dziewczyny.
- Co robisz? - zapytał nieco ostro. Nie podobała mu się jej reakcja na jego pośpieszne wyjście.
- Zostań... - pisnęła, przeczuwając, co chce właśnie zrobić. Uciec, uciec od niej - tak jak ona wtedy.
- Po co? - zapytał, choć doskonale znał odpowiedź na to pytanie. Wystarczyło, że spojrzał w jej soczyście zielone oczy przepełnione bólem.
Dziewczyna nie wiedziała, co powiedzieć najpierw. Czy o tym, że tęskniła, czy, że go pragnie, czy, że już nie chce, żeby odchodził. Zdołała jedynie wyksztusić:
- Zostań...
- Ale po co? - odwrócił się do niej i ujął w dłonie jej twarz. - Muszę... - szepnął, nie mogąc wytrzymać tego dziwnego napięcia między nimi.
- Tak więc chodźmy razem - zaproponowała dziewczyna. Nie chciała znowu go tracić, nie po tym jak przed chwilą niemo wypowiedzieli sobie swoje uczucia.
Ich usta zaczęły się do siebie zbliżać, lecz Sasuke odwrócił znowu głowę.
- Nie mogę, Sakura - szepnął. - Ja po prostu nie mogę.
- Nie obchodzi mnie to kim, gdzie byłeś, co przeżyłeś i co widziałeś - odparła zdecydowanym głosem. - Teraz zależy mi jedynie na tym, żebyś został ze mną - powiedziała zdecydowanie. Chciała tego równie mocno, co on, lecz oboje mieli pewnego rodzaju barierę, którą tylko razem mogli pokonać.
- Ale ja nie mogę... - Chłopak powtórzył swoją gadkę po raz wtóry, lecz Sakura nie zamierzała rezygnować. Nie zamierzała przegrać tym razem.
- A może... Nie chcesz... - powiedziała, spuszczając wzrok. Nagle zachciało jej się płakać, jakby to, co mu powiedziała, on najzwyczajniej w świecie olał.
Chłopak nieoczekiwanie chwycił ją w swoje ramiona i przywarł wargami do jej ust. Zaskoczona zachowaniem przyjaciela, Sakura zdębiała, lecz zaraz pozwoliła mu na takie działanie. Po chwili poczuła, jak Sasuke łapie za jej pośladki, unosi ją i gdzieś niesie. Nie protestowała.
Oderwała się od jego ust, a następnie zapytała zaskoczona:
- Co robisz?
- To, co chciałaś, abym zrobił - odpowiedział spokojnie. Szedł dalej zdecydowanym krokiem, dopóki Sakura nie poczuła lodowatej wody na plecach.
- Co chcesz... - zaczęła, ale przerwał jej:
- Zobaczysz, kochana. Zobaczysz - zapewnił ją, aby czuła się bezpiecznie w jego ramionach, a następnie dodał: - Tylko najpierw musisz zamknąć oczy.
- Jak mam zobaczyć, skoro każesz mi... - Sakura dalej drążyła temat, lecz chłopak położył jej palec na ustach, tym samym uciszając ją.
Sakura, widząc jego pragnienie w oczach, natychmiast wykonała prośbę, jaką do niej skierował. Po części wiedziała już, co nastąpi niebawem.
Tymczasem Sasuke postawił ją na równe nogi, objął w pasie i zaczął całować od czoła aż do szyi. Tam się zatrzymał i nosem zawędrował do jej ucha, zapytał cichutko:
- Chcesz tego?
Sakura aż drżała od emocji, jakie w niej wzbudzał ten mężczyzna.
-Tak! - pisnęła i usiadła na brzegu jeziora. Tam, gdzie zaprowadził ich brunet.
Sasuke, ośmielony jej zachowaniem, kucnął obok niej i odwiązał sznur, który mu zawadzał. Zbliżył się do dziewczyny i zaczął obdarowywać jej ciało gorącymi pocałunkami, równocześnie wsuwając swoje ręce pod jej zwiewną bluzkę. Powoli zaczął zsuwać odzienie, błądząc zmysłowo rękoma po jej rozgrzanym ciele. Dziewczyna nie była mu dłużna i po chwili on również został bez bluzki. Nie przerywając miłosnych uniesień zaczęli wykonywać coraz to śmielsze ruchy. Sasuke spojrzał zamglonymi oczami na swoją kochankę, po czym pozbawił ją bielizny i już po chwili bawił się językiem jedną z jej mlecznych piersi. Drugą zaś złapał i zaczął masować. Sakura czując, że powoli zaczyna tracić kontrolę nad własnym ciałem położyła się na nierównej kamienistej plaży. Sasuke, widząc grymas niezadowolenia na twarzy ukochanej, podniósł ich oboje, a w następnej kolejności ułożył na kocu, który zawsze nosi przy sobie.
Zaczęli zapominać, że w ogóle znajdują się na otwartej przestrzeni, gdzie każdy może ich zobaczyć. Całowali się tak, jakby chłopak wrócił w końcu do swej najdroższej osóbki po kilkuletniej, ciężkiej wojnie, z której tylko on wrócił żywy.
Westchnienia obu kochanków rozniosły się po pobliskiej polanie.
Kobiecy krzyk stłumiony przez jego żarliwe pocałunki.
Łzy bólu scałowane przez niego.
Jęki rozkoszy jego i jej.
Tego wieczoru stało się coś cudownego; poczęli nowe życie.

Rozdział 3: Uczucia silniejsze od rozumu.
Po zjedzeniu na śniadanie trzech jabłek i drożdżówki, Sakura postanowiła się przejść.
Minato w sumie nic nie mówił wczoraj, żebym przyszła..., pomyślała. Nic więc chyba nie stoi na przeszkodzie, żeby trochę się odprężyć.
Przeszła przez pokój, po czym otworzyła na oścież drzwi balkonowe. Sprawdziwszy, iż pogoda nadaje się na kilku godzinny spacer, porwała w drodze powrotnej z drewnianego krzesła długą miętową bluzkę, zakładając ją na siebie.
Gdy wyszła z domu gorące powietrze dmuchnęło jej prosto na twarz, przez co musiała zasłonić się dłonią. Lecz nawet to nie zniweczyło jej planów szwendania się dzisiejszego dnia bez celu po osadzie. Wielu chłopców przyglądało jej się jak szła, a raczej jej obfitemu biustowi, który falował przy każdym, nawet najmniejszym kroku. Dziewczyna zdawała sobie sprawę z własnej atrakcyjności i perfidnie wykorzystywała ją do pobudzania pożądania u płci przeciwnej. Wiedziała, że mogą oni jedynie na nią popatrzeć, ponieważ od pożądania bardziej przeważały uczucia lęku, jakie wzbudzała niemalże każdym brutalnym gestem. Silna, młoda kobieta, nie pozwalającą sobą pomiatać, przez co przez niektórych była uważana na równi z mężczyzną, co niekiedy satysfakcjonowało ją.
Niespodziewanie ze swojej lewej strony usłyszała potężny wybuch. Niewiele myśląc, pośpiesznie udała się tam, wraz z większością innych Indian. Jeszcze nigdy nie miał miejsca żaden atak na Konohę, gdyż nie było takiej potrzeby. Nic cennego nie znajdowało się w tej małej wiosce, dlatego też nie było co grabić. Jednakże zastanawiające było to, że coś takiego stało się właśnie teraz.
Próbując spowolnić nierówny oddech, oparła się dłońmi o kolana, ciężko oddychając. Musiała chwilę odsapnąć po krótkim biegu, mimo małego odcinka drogi. Powoli prostując się, musiała ogarnąć otoczenie. Na pierwszy rzut oka: nic nadzwyczajnego, w powietrzu pełno pyłu. Na ziemi leżały powalone deski oraz kamienie, które służyły do podpory muru otaczającego osadę.
Ktoś wdarł się do wioski - to było pewne. Jednak nigdzie nie było śladu po intruzie.
Na horyzoncie pojawiła się blond czupryna, należąca do tutejszego wodza. Szedł pewnym krokiem, a kiedy stanął przed powaloną ścianą, podniósł wysoko głowę i przemówił:
- Czego tu szukasz, młodzieńcze i co to za rodzaj powitania? - zapytał rozgniewany.
Serce Sakury przyspieszyło na dźwięk głosu mężczyzny, który odpowiedział na pytanie Minato.
- Jesteśmy tu z rozkazu Lorda Orochimaru, ponieważ… - Wyciągnął rękę z czymś przypominającym miecz, przed siebie. - ...macie coś, co nie należy do was.
Jego lodowaty głos zmroziłby każdego, gdyby tylko mógł. Sakura doskonale wiedziała, kim był ów chłopak.
To Sasuke Uchiha.
- A cóż to możemy posiadać, czego ten zdegradowany rzeźnik by chciał? - zirytował się jakiś mężczyzna, stojący blisko różowowłosej. Na tyle blisko, że zdążyła uchwycić jego podenerwowane oblicze, zanim ten zniknął gdzieś między tłumem. Już potem go nie widziała, ale za to czuła jak nie tylko jej tłucze szaleńczo w piersi małe serduszko. Inni również nie wiedzieli co o tym wszystkim myśleć. Czy atakować, czy czekać na małe skinięcie palcem Yondaime.
Wtem tuż za Czwartym wyrosła postać Tsunade, gniewnie marszczącej czoło. Położyła rękę na jego nagie ramię, dając do zrozumienia, że ma się nie patyczkować ze swoim rozmówcą. Miał co do tego złe przeczucia, dlatego nie ruszył się z miejsca.
Posiadacz hebanowych włosów ponownie przemówił:
- Ani ja, ani ty nie chcemy rozlewu krwi, więc po prostu oddaj mi ją. - Tym razem warknął, nie ukrywając gromadzonej w nim wściekłości.
Uzumaki spojrzał przez ramię na swoją uczennicę, zastanawiając się, czy postępuje właściwie.
- W zasadzie nic jej tutaj nie trzyma, jest tu z własnej woli - westchnął, odwracając twarz z powrotem na Uchihę. - Dlatego jeśli tak bardzo ją kochasz, dasz jej prawo do wyboru.
W wiosce zawrzało. Lud właśnie zdał sobie sprawę, że chodzi o dziewczynę. Pomimo tego, że każdy mógłby wyrecytować prawo, jakie obowiązuje w osadzie, to oddaliby nawet złoto ponad wyższe dobro całości. Wszystko po to, byleby dalej żyć w pokoju.
Jednak nie wszystko jest takie, jakie być powinno.

Strzeż się…

Oto nadchodzi…

W głowie Sakury nakłębiło się tysiące myśli. Zdawała sobie sprawę, iż nikt nie wie o jaką dziewczynę chodzi, zaś ona wiedziała. I doskonale ukryła chęć podejścia i walnięcia swego dawnego kochanka.
Chodzi o ciebie... - Cichy szept rozbrzmiał echem w umyśle zielonookiej. Ona natomiast potrząsnęła głową, chcąc wyrzucić nieswoje myśli.
Jej źrenice nagle zmieniły swój kształt, robiąc się nienaturalnie małe.
Czyj to był głos?, zapytała samą siebie w akcie paniki, lecz jak na ironię nikt jej nie odpowiedział. Przypomniawszy sobie absurdalny moment na takie rozważania, spojrzała wprost w kare tęczówki, które spoglądały na nią z wymalowanym bólem.
Bólem i tęsknotą, który tylko ona mogła rozpoznać.
Zmarszczyła brwi, zdając sobie sprawę, iż wszyscy na nią spoglądają. Odgarnęła od siebie wszystkie zbędne myśli, przygotowując się do ataku. Wyciągając z kabury kunai gestem ręki powstrzymał ją Minato, nawet nie zaszczycając spojrzeniem.
- Jak widzisz, O N A nie chce iść z Tobą.
- To się jeszcze okaże… - rzekł Sasuke, przymykając powieki, a już po chwili nie było po nim śladu. Rozpłynął się w powietrzu.
- Projekcja astralna? - Tuż pod swoim uchem, Sakura usłyszała głos pana Shikaku; ojca jej kolegi Shikamaru.
- Tak - odparł wódz, a następnie złapał za ramiona nastolatkę i, patrząc jej prosto w oczy, zapytał: - Znasz tego chłopaka?
- Jaa… - zająknęła się. Jego oczy przybrały ostry wyraz, jeszcze nigdy nie widziała u niego takiego przerażenia połączonego z odrobiną zawzięcia.
- Sakura! - krzyknął z trudem Tankeshi, jej ojciec. - Co… - wysapał i oparł ręce na kolanach.
- Haruno, odpowiedz! - wrzasnął Uzumaki, potrząsając nią lekko. Ojciec spojrzał na nią z dezaprobatą, wiedząc o czym mowa, jednakże nie zamierzał się odzywać w tej sprawie. To była decyzja Sakury czy wyjawi reszcie kim był ów chłopak.
Dziewczyna stała jakby sparaliżowana, a wódz puścił ją, widząc jej opory.
- Jeśli…
- To Sasuke Uchiha - odpowiedziała, patrząc nieobecnym wzrokiem w swoje buty. - Mój przyjaciel z dzieciństwa.
Ludzie naokoło spojrzeli na nią jak na ducha. Nic dziwnego, skoro nastolatka przywołała nazwisko nieistniejącego już najpotężniejszego klanu na świecie. Minato, słysząc, co nastolatka właśnie mu zakomunikowała, zmarszczył brwi.
- Wiesz co on tu robił? - zapytał.
- Nie - zaprzeczyła niemal od razu. Pomimo iż podejrzewała, po co tu przybył, nie powiedziała o tym nikomu. Wolała spotkać się z nim osobiście i pogadać w cztery oczy.
Minato popatrzył jeszcze chwilę na uczennicę, ale, nie widząc w niej większego zainteresowania dalszą rozmową, odwrócił się i poszedł do kilku mężczyzn. Wydał rozkaz sprawdzenia terenu oraz naprawienia muru, następnie poszedł do swojego tipi, całkowicie ignorując wołania Danzo.
Biegła tak szybko, na ile siły jej pozwalały. Specjalnie czekała aż zapadnie zmierzch, ponieważ nie chciała, aby ktoś zauważył, że wymknęła się poza granice wioski akurat wtedy, gdy na zewnątrz grasował Uchiha. Zaraz po wróceniu z ojcem do glinianego domu, Sakura zamknęła się w swoim pokoju. Zauważyła tam coś niepokojącego, mianowicie ślady stóp oraz kawałek materiału wbity kunaiem w drzwiczki jej szafy. Kiedy szok mijał, chwiejnym krokiem podeszła do mebla i oderwała szmatę. Było na niej napisane, dobrze znanym jej charakterem pisma: Znajdź mnie.
Różowowłona nie potrafiła zebrać myśli, dlaczego w swojej ludzkiej postaci przyszedł do jej domu zamiast pojawiać się na dziedzińcu. W końcu ona była tam, gdzie wszyscy, a nie w bezpiecznym schronieniu. Powinien wystarczająco dobrze wiedzieć, że ona nie jest typem człowieka, który ucieka od problemu, gdzie pieprz rośnie. Kiedy występuje zagrożenie, ona pierwsza leci na ratunek.
Albo zrobił to specjalnie…  - przeleciało jej przez myśl. Momentalnie zwolniła swój bieg, zastanawiając się, gdzie Sasuke może się znajdować. Nie widząc żadnych oznak życia na terenie, na który przybyła, zatrzymała się i zamknęła oczy. Za pomocą swojej mocy ducha wyostrzyła zmysły, po czym wsłuchała się w otoczenie. Do jej uszu doszły odgłosy szumu wody, tupnie kopytami jakichś zwierząt oraz głos. Głos, za którym nieświadomie zaczęła podążać. Zanim się spostrzegła, co robi, znajdowała się tuż przed medytującym mężczyzną. W głowie słyszała jego myśli, które nawoływały ją do przyjścia tam, gdzie on był. Niepewnie wyciągnęła rękę, aby szturchnąć czarnowłosego, lecz on był szybszy. Ich oczy spotkały się ze sobą w tym samym czasie. Na twarzy Sakury wstąpił niewielki rumieniec, kiedy chłopak wstał i wpił się w jej usta. Już nawet nie pamiętała jak smakowały; jakie to przyjemne uczucie, gdy ktoś ma cię w swoich ramionach.
- Sasuke… - Jako pierwsza odezwała się zielonooka, tym samym przerywając namiętny pocałunek ze swoim kochankiem. Młodzieniec spojrzał na nią pożądliwym wzrokiem, lecz, widząc jej spojrzenie, zaprzestał swych czynności. Wiedział, że ona nie da mu tej przyjemności z seksu jak niegdyś; bynajmniej nie na tę chwilę.
- Co się stało, Sakura? - zapytał, przybierając swoją maskę obojętności. I, pomimo iż wiedział, że nie wywrze to na niej żadnego wrażenia, to i tak to zrobił. Jak zawsze, po prostu już się tego nauczył, kiedy jej nie było blisko niego.
- Musimy porozmawiać - rzekła pewnym głosem.
- O tym, co dziś się wydarzyło? - mruknął niezadowolony, a następnie dodał:  - Nie musisz znać szczegółów mojej misji.
- Nie chodzi mi o twoją misję… - Machnęła ręką. - Ale o to, że wkradłeś się do mojego domu!
- Musiałem zostawić ci jakąś wiadomość, abyś do mnie przyszła, a mówienie tym wszystkim ludziom tak otwarcie nie wchodziło w rachubę.
- Niby tak… - powiedziała szeptem, wpatrując się w czubki swoich butów. - Po co chciałeś się ze mną spotkać? - zapytała.
- Hej, skarbie… - Podniósł jej podbródek, a następnie przytulił dziewczynę do siebie.
- Czego ty tak właściwie szukasz w Konosze?
- Czy to nie oczywiste? - Sasuke spojrzał na nią.
Ciebie, pomyślała, zanim on to wypowiedział. Westchnęła ciężko na jego słowa, a następnie niekontrolowanie zadygotała z zimna. Sasuke, widząc nagłą zmianę w zachowaniu dziewczyny, obiął ją w talii, a następnie mocniej przycisnął do siebie.
- Pomożesz mi w czymś? - zapytał, przytulając swoją twarz do jej włosów. - To wtedy ci powiem.
Oczy Sakury zwężyły się do minimum. On - Sasuke Uchiha - prosi kogoś o pomoc! Było to tak niewiarygodne, jak zobaczyć Naruto rozwiązującego krzyżówki. Czyli praktycznie i teoretycznie nieprawdopodone zjawisko. Mimo wszystko przytaknęła, potwierdzając swą chęć pomocy.
- No to słuchaj - zaczął, odsuwając głowę od niej. - Wysłał mnie Orochimaru z zamiarem pojmania jednego ze strażników konohańskiego więzienia. Jest on bowiem posiadaczem mistycznego miecza zwanego “Rubim” - powiedział, podając dziewczynie płaszcz, aby okryła nim swoje drżące ciało. Bardziej jej się przyda niż jemu.
- Dziwna nazwa jak na miecz… - rzekła, uśmiechając do chłopaka w geście podziękowania.
- Cóż, jest on bardzo stary i wiele osób chce go posiąść. - Usiedli tam, gdzie wcześniej Sasuke, zaś chłopak nie przerywał swej opowieści: - Ma on niezwykłe właściwości; słyszałem również, że ten, kto go zdobędzie, może władać wszystkimi żywiołami świata.
- Czyli ten miecz to coś dla ciebie?
- Tak, najmilsza - odpowiedział z ciepłym uśmiechem na ustach. - Nie mam najmniejszego zamiaru oddawać go Orochimaru.
Brwi Sakury uniosły się wysoko ku górze.
- Ah tak? - zadrwiła, zaś Sasuke to zignorował i ciągnął dalej:
- Jednakże to nie jest mój jedyny cel… - powiedział dość tajemniczo, co mocno zaniepokoiło zielonooką.
- A co jeszcze chcesz zrobić? - zapytała niepewnie i spojrzała w otchłań jego oczu, kompletnie nie wiedząc, o co mu teraz chodzi. Zazwyczaj potrafiła odgadnąć nawet najczarniejsze myśli chłopaka, lecz dopiero teraz zorientowała się, co roczna rozłąka ich kosztowała. Zmianę osobowości obojga.
- Muszę odnaleźć brata… - wysyczał jadowicie.

Jesteś zadowolona?

Od spotkania z Sasuke minęły trzy dni, ale w jej głowie wciąż huczały jego przepełnione gniewem słowa. Nie wiedziała, dlaczego akurat teraz zaczął szukać swojego zaginionego starszego brata. I co z tym wszystkim ma wspólnego miecz Rubim. Odkąd spotkała go po roku nieobecności, kompletnie utraciła zdolność do odgadywania jego intencji. Zagadka godna największego umysłu, a ona stała w martwym punkcie.
Swoje przemyślenia musiała odłożyć na bok, gdyż usłyszała ciche kroki skradające się wprost w stronę wejścia do jej domu. To nie mógł być nikt z jej rodziny ani znajomych, ponieważ każdy mieszkaniec “normalnie” wchodzi do cudzych domów w odwiedziny. Z resztą nikt po zmroku nie pomyślałby nawet, żeby wyjść poza mury swoich domów, co tym bardziej wzmożyło jej strach. Zerwała się na równe nogi i ruszyła w stronę kuchni. Było ciemno, wszystkie lampy czy świece już dawno się nie paliły.
Idealny moment, aby zaatakować, pomyślała zażenowana. Po omacku wymacała krawędź rączki od patelni i powoli weszła do drugiego pomieszczenia, a następnie schowała się w cieniu na skraju salonu łączącego go z korytarzem.
Skradająca się postać była już pod drzwiami, mocowała się z klamką. Usłyszawszy szczęk przewracającego się wytrycha w zamku, Sakura zamarła. Żaden odgłos czynności nieznajomego nijak mijał się z tymi, które ona znała. Niegdyś lubiła nasłuchiwać odgłosów nie tylko natury, ale też i ludzkich czynności, które były o wiele głośniejsze w nocy, aniżeli w dzień. Dlatego nie słysząc znajomego dla niej dźwięku, zlękła się.
Kiedy drzwi powoli się otwierały, a spowita ciemnością postać zaczęła wolnym krokiem wdzierać się w głąb korytarza, Sakura wolno się podniosła. W dłoni dzierżyła średniej wielkości patelnię, na której jeszcze trzy godziny temu smażyły się naleśniki. Drzwi zamknął ktoś z drugiej strony, lecz różowowłosa nie patrzyła za siebie. Kiedy coś ją minęło śmiało mogła stwierdzić, że to męska sylwetka. Niewiele myśląc zamachnęła się najmocniej jak potrafiła, a metalowy przedmiot wypadł jej z ręki. Momentalnie usłyszała jęk bólu dobrze znanego jej osobnika.
- Sasuke? - zapytała zdziwniona, próbując podnieść z podłogi ukochanego. - Co ty tu robisz?
- Zabieram cię stąd - odpowiedział najdzwyczaj spokojnie, zapewne trzymając się za bolące miejsce. Gdyby teraz mogła, przyfasoliłaby mu drugi raz w ten jego baniak, jednakże fakt, iż nie miała teraz dostępu do patelni, uniemożliwiał jej spełnienie tego zamiaru.
- Co takiego?
- Dostałem rozkaz zniszczenia Konohy, a nie chcę tego zrobić, wiedząc, że ty tu jesteś - odparł po chwili.
Sakurze zadrżały oczy; co on ma zrobić?
Zniszczyć… Konohę? To chyba jakiś żart…, pomyślała zrozpaczona.
- Nie ma mowy… - odpowiedziała dygoczącym głosem, a Sasuke zapalił nieopodal stojącą na stoliku świecę, rozświetlając trochę pomieszczenie. - Nie pójdę z tobą.
Sasuke spojrzał na nią ze wściekłością w oczach, lecz nie odezwał się.
- Tu jest mój dom, moja rodzina, znajomi, przyjaciele… Nie zostawię ich - szepnęła na tyle głośno, aby chłopak mógł usłyszeć.
Czarnooki westchnął ciężko i rozejrzał się po salonie. Zatrzymał się na rodzinnej fotografii dziewczyny. Podszedł do komody i wziął w rękę ramkę ze zdjęciem. Wpatrywał się chwilę w szczęśliwą rodzinę, uśmiechniętą od ucha do ucha, po czym odłożył na miejsce, mocno zaciskając powieki.
On nigdy nie doświadczył, aby ktoś go ganił za źle podjęte decyzje, że źle postąpił. Nikt nie pochwalił za dobrze wykonaną robotę. Chłopak nie przeżył prawdziwej miłości. Oprócz uczucia do pewnej istotki, dziewczyny o różowych włosach i zielonych oczach. Miłość, którą obdarzyli go rodzice ledwo pamiętał, jak nie zapominał w ogóle. Orochimaru też był zawsze oschły - krzyczał i wymierzał bolesne kary. Nic więcej. Dlatego serce Sasuke pragnęło znowu spotkać ukochaną Sakurę, ale gdy już tak się stało doszło do czegoś, czego się nigdy po sobie nie spodziewał. Niestety ponownie ją stracił; teraz nie zamierzał znowu do tego dopuścić. Musi ją zabrać z tej wioski, choćby siłą.
- Możesz im powiedzieć, żeby się gdzieś ukryli…
- Nie! - zaprzeczyła, przerywając jego wypowiedź. - Nie pójdę z tobą, ani też nie będziemy się nigdzie ukrywać. Chcesz walczyć, będzie walka - odpowiedziała pewnie.

Nie bądź tego taka pewna...

Rozdział 4: Początek końca.
Wezwał go, zaraz po tym jak ten wrócił do siedziby po swojej niezbyt udanej misji. Był zdegustowany tym, że ukochana kobieta tak wystawiła go do wiatru, a w dodatku postawiła się i nie chciała słuchać. Myślał, że nie jest jej obojętny, a tu się dowiaduje, że sytuacja wygląda zupełnie inaczej. W drodze powrotnej zaczął się zastanawiać, czy aby na pewno to, co czuł do Sakury nie było pomyłką, lecz zaraz obalił tę tezę. Nie mógł przestać o niej myśleć, ciągle słyszał jej śmiech, czuł jak skrada każdy zakamarek jego ciała… Co wykluczało prymitywne zauroczenie.
Szedł pewnie z mieczem w prawej dłoni, gotowy, żeby zaatakować. Wiedział, że Orochimaru jest teraz słaby, ponieważ ostatnie jego “szamańskie rytuały” doprowadziły niemalże do śmierci jego i kilku jego pomocników. To się nazywa prawdziwe szaleństwo człowieka mającego nie po kolei w głowie.
W ciemnościach zalśniły czerwone oczy chcące tylko jednego - przelewu krwi. Zatrzymał się przed odpowiednimi drzwiami, zanim jednak wszedł, przyjrzał się uważnie ostrzu. Zdobycie miecza było dziecinnie łatwe; wszedł do podziemi bez jakichkolwiek komplikacji, podszedł do strażnika i wyrwał mu broń, uprzednio obezwładniając mężczyznę, po czym wyszedł niezauważony.
Czuł jego moc, pulsującą razem z rytmem krwi, która płynęła w żyłach kruczowłosego. Sasuke wyszeptał kilka słów, jakie znajdowały się na klindze. Nie musiał długo czekać, aby prawdziwa moc miecza Rubim zaczęła działać. Poczuł lekkie szczypanie w każdej części ciała, a następnie wyciągnął wolną rękę przed siebie. Ku jego zdziwieniu, drzwi jak i połowa ściany wyleciały niespodziewanie w powietrze, robiąc ogromną dziurę, przez którą wszedł, oniemiały siłą, jakiej użył.
Ze spowitego ciemnością pomieszczenia wyłoniły się kocie oczy, spoglądające na gościa z zaciekawieniem. Co prawda spodziewał się swojego ucznia w najbliższym czasie, ale nie uzbrojonego w tak potężny miecz. Swym wzrokiem przejechał przez całą sylwetkę chłopaka, aż w końcu zatrzymał się na pełnym zawzięcia wzroku. Przymknął na chwilę powieki, chcąc się namyślić. Nie było mowy o pomyłce; przybył tu, aby go zgładzić, czego ten mógł się spodziewać.
- Orochimaru - syknął jadowicie Sasuke w stronę mistrza. - Jesteś już martwy.
- Nie chcesz wysłuchać mojego słowa, mój chłopcze? - zadrwił tamten, otwierając pospiesznie oczy. Teraz wydawał się być bezbronny niczym mały szczeniak, który został porzucony przez swoich nieodpowiedzialnych właścicieli. Mógł robić takie wrażenie, lecz Sasuke z biegiem czasu zdążył się do tego przyzwyczaić. Wiedział, że ten jadowity wąż jedynie gra na czas. Zapewne spodziewa się pomocy ze strony swoich innych uczniów, kiedy on jest chwilowo niedysponowany.
- Wiem już wszystko, czego powinienem był się dowiedzieć - powiedział, a następnie zamachnął się mieczem. Przez ułamek sekundy działanie Rubim oślepiło ich oboje, po czym tylko młodszy z nich otworzył oczy żywy.
Młody Uchiha wiedział, że jeden z legendarnej trójki może mieć w zanadrzu jakieś triki, więc zamachnął się ponownie, na nowo zatapiając ostrze miecza w jego ciele. Następnie rozejrzał się po pomieszczeniu, chcąc wybadać, czy aby na pewno Orochimaru nie czai się gdzieś za rogiem. Czując, jak jego moc ducha słabnie, a sam tyran odchodzi z tego świata, Sasuke przeczesał prawą ręką włosy, a w następnej kolejności odwrócił się na pięcie.
Wyszedł w ten sam sposób jak wszedł - torując sobie drogę na zewnątrz jaskini. Pech chciał, że po drodze spotkał swego rywala - Kabuto, który nie tylko był uczniem martwego już gada, ale też i jego zastępcą. Wymienili się nienawistnymi spojrzeniami, a Sasuke posłał mu do tego zwycięski uśmiech.
Uważaj.
To, w co pogrywasz, jest niebezpieczne.

Czując ciepły podmuch wiatru skierował swoje kroki w stronę zachodzącego słońca; tam, gdzie mieszka jego ukochana. Nie zamierzał z niej rezygnować, tylko dlatego, że ona nie akceptuje praw rządzących światem - musi jej to uświadomić. Jego włosy zatańczyły pod wpływem wiejącego wiatru, a na usta wkradł się subtelny uśmieszek.


Przewracał się z boku na bok, nie potrafiąc zasnąć. Ciągle miał przed oczami swojego ojca, prawiącego mu reprymendę na temat zachowania bezpieczeństwa podczas misji. Nie cierpiał takich rozmów, a już zwłaszcza ze swoim kochanym ojczulkiem. Rodzic gadałby wtedy bez przerwy jak katarynka i w żaden sposób nie można by było go przegadać, co jeszcze bardziej nakręcałoby go do “konwersacji”, która notabene nie wyglądałaby tak, jak to wynika z jej definicji. Zazwyczaj był to długi monolog kończący się ostrym kazaniem.
Koniec końców położył się na plecy i zaczął wpatrywać w biały sufit swojego glinianego pokoju. Westchnął ciężko, zdając sobie sprawę, że cokolwiek nie zrobi, i tak, i tak będzie złe. Jego życie w wiosce stawało się coraz bardziej męczące, a on sam nie potrafił dźwignąć się na własne nogi, bo każdy tylko na niego naskakiwał. Zaczął się zastanawiać, czy propozycja, którą złożył mu jego dawny przyjaciel, jest dalej aktualna.
To było wręcz komiczne, jak on i Sasuke się poznali. Uciekając z rodzinnej wioski nie zdawał sobie sprawy z tego, że spotka kogoś, kto wywróci jego życie o sto osiemdziesiąt stopni.

Zmęczony maszerowaniem przez cały dzień, głodny i ubłocony, doszedł na opuszczone przez ludzkość jeziorko. Nie było duże, ale też nie było małe. Ośmioletniemu Naruto wydawało się, że doszedł do raju. Zaczął piszczeć i skakać ze szczęścia, gdyż chłodna woda była ukojeniem dla jego zmęczonego podróżą ciała. Po umyciu się i złowieniu kilku ryb, malutki Naruto spostrzegł, że nie ma czym podpalić chrustu, aby móc upiec upolowaną zdobycz. Smutny usiadł na piaszczystej powierzchni, załamując swoje małe rączki.
Kilka metrów dalej szedł drugi chłopiec. Jego twarz wyrażała zamyślenie, ręce schowane w kieszeni ciągle przewracały coś między palcami. Początkowo nie zauważył nieproszonego gościa na “jego” terenie, dlatego też spokojnie doszedł do swojego ulubionego miejsca nad jeziorkiem - na pomost.
Niecałe pięć minut później Sasuke usłyszał szloch niedaleko siebie. Zaskoczony tym odkryciem odwrócił głowę, aby dowiedzieć się, co przeszkodziło mu w rozmyślaniu. Swymi czarnymi tęczówkami dostrzegł małego chłopca o blond włosach, na oko w jego wieku. Zdziwiony faktem, iż ktoś w ogóle zajrzał do jego azylu, postanowił podejść do intruza.
- Hej, ty! - krzyknął, przystając zaledwie osiem metrów od blondyna.
Wystraszony chłopiec pośpiesznie zwrócił ku niemu swą główkę. Zapłakanymi oczami patrzył z niedowierzaniem, że stoi przed nim ktoś taki jak czarnowłosy. Zagubione, małe dziecko, które spoglądało z nieufnością na obcego.
Oboje nie wiedzieli kim są, ale mimo to mały Sasuke nie widział w blondynie niczego złego, dlatego zaoferował pomoc i zabrał go do swojego domu. Tam Naruto przesiedział kilka dni, dopóki nie odnalazł go jego ojciec Minato. Mężczyzna nie był zadowolony, kiedy dowiedział się, że syn przebywa w towarzystwie zbiega. Ale zanim to nastąpiło, chłopcy bardzo się zaprzyjaźnili, pomimo iż posiadacz hebanowych włosów postanowił sobie nienawidzić cały świat za to, co mu się przytrafiło.
- Naruto, proszę. - Sasuke podał swojemu nowemu koledze mały kamyk. - Jeśli się skupisz, to zaświeci.
- Ale jak? - zapytał zdezorientowany blondyn, odbierając skromny podarunek. Skupiając całą swoją uwagę, próbował wykonać to, co zasugerował Sasuke. - Nie potrafię - stwierdził zrezygnowany.
- Potrafisz. - Stuknął niebieskookiego w lewą pierś. - Wystarczy, że użyjesz tego.
Uzumaki westchnął tylko na tę podpowiedź, ponieważ nic mu ona nie mówiła. Owszem, kiedyś ojciec tłumaczył mu, że jeśli bardzo będzie czegoś chciał, to to uzyska. Bingo! Spróbował jeszcze raz skupić umysł na swoim ciele i małym kamyczku, lecz efekt był ten sam. Blondynek zamknął oczy i opuścił głowę w geście poddania się. Całą tę sytuację obserwował jego kolega, który jedynie westchnął.
- Kiedyś ci się uda, a wtedy nauczysz się także mnie wzywać za pomocą tego kamyka - powiedział spokojnie, po czym dodał: - Widzisz? Ja mam podobny. - Wskazał na zawiniątko, a następnie przyłożył je do odłamka skały Naruto. - Ja również będę mógł cię wezwać, ponieważ jest to cały kamień, ale został przedzielony na pół. Dzięki niemu ludzie mogą wysyłać sobie wiadomości bez używania innych rzeczy.*
- Niesamowite… - rzekł podekscytowany Uzumaki.
- Jeśli będziesz mnie potrzebować, wiesz, co masz zrobić.
- Najpierw nauczyć się obsługiwać, potem będę mógł cię wzywać - odparł tamten, przeszczęśliwy.
Oboje uśmiechnęli się promiennie i zaprzysięgli sobie przyjaźń po wsze czasy. Lecz niebawem chłopców rozdzielono, a mały Uchiha musiał znowu przeżywać to samo: osamotnienie i nowe miejsce zamieszkania. Już nigdy więcej się nie uśmiechnął, nigdy więcej nie zrobił niczego dobrego.

Otworzył oczy, czując, że ktoś się nad nim pochyla. Nie mylił się, zobaczył jedynie własne odbicie w czarnych jak noc tęczówkach. Nie bał się, wiedział, że mu nic nie zrobi, bo skoro tu przyszedł znaczy to, że potrzebował pomocy.
- Wstawaj, śpiochu - rzucił w jego stronę zimnym tonem Sasuke.
- Po coś przylazł? - zapytał Uzumaki, nie chcąc bawić się w kotka i myszkę.
- To już nie mogę odwiedzić starego kumpla?
- Tego nie powiedziałem…
- Musisz mi pomóc… - zaczął, ściszając głos, kiedy zobaczył zdjęcie blondyna i różowowłosej na półce. Zamrugał kilka razy, lecz nic nie powiedział na ten temat.
- W czym niby? - spytał Naruto, ubierając spodnie. Spojrzał na Uchihę przez ramię, aby zobaczyć, co go spauzowało. Kiedy zauważył, że chłopak tępo wpatruje się w zwykłą fotografię, wybałuszył oczy. - To tylko Sakura-chan, moja przyjaciółka - powiedział, odwracając się do przyjaciela przodem.
Sasuke olał jego wypowiedź. Na głos powiedział:
- Chcę zniszczyć tę wioskę, jeśli tutejsi szamani nie powiedzą mi prawdy - zasyczał gniewnie, marszcząc czoło.
- Hola, hola! - blondyn zaczął wymachiwać rękami w geście obrony. - Jak to zniszczysz?
Sasuke nie zamierzał odpowiadać na to pytanie. Złapał przyjaciela za bluzę i przyciągnął do siebie. Patrzyli sobie w oczy, świdrując się wzrokiem. Żaden z nich nie zamierzał zaprzestać tej czynności, lecz jednemu z chłopaków się spieszyło, więc powiedział nieprzyjemnym głosem:
- Jeśli nie chcesz, tak jak ta twoja przyjaciółeczka, oglądać tej zapyziałej wioski zrównanej z ziemią, radzę ci udzielić mi pomocy.
Tęczówki Naruto zwężyły się do minimum, kiedy chłopak usłyszał słowa gościa.
- Widziałeś się z Sakurą-chan? - zapytał oniemiały.
- Długo by opowiadać - odparł, puszczając blondyna. - Pomagasz mi czy mam szukać kogoś innego?
Młody Uzumaki złapał się za głowę, jak to miał w zwyczaju, gdy myślał, i zamknął oczy. Wciąż nie znał szczegółów prośby czarnookiego, lecz mimo to miał dziwne wrażenie, że może mu ufać. W końcu to jego przyjaciel.
- Mów, o co chodzi.

Odmów! Nie pozwól mu na to!


Wrzaski i trzaski wszelkiego rodzaju rozchodziły się w promieniu kilku kilometrów, kompletne paraliżując żyjące wokół wioski żywe istoty. Na pozór zwykły konflikt urósł w wielką bitwę. Pod osłoną mgły z lasu nieopodal wioski o nazwie Konoha wyłonili się indianie z innych plemion. Szło ich tak dużo, zaś ich wygląd był tak różnorodny, że nie dało się ich ogarnąć wzrokiem i zliczyć. Niemożliwym było też odróżnienie, kto pochodził z jakiej wioski. Lecz nie to było ważne; liczyło się to, iż byli oni wrogami mieszkańców Konohy.
Minato miał nie lada problem: wydać rozkaz walki z nimi, czy może jednak poczekać i załatwić sprawę iście dyplomatycznie. Jego rozterki rozwiały się, gdy jeden z “tamtych” przekroczył mur, atakując bez namysłu bezbronnego starca.
Zaczęła się wojna.


Podbiegła do okna, nie wiedząc, co się dzieje. Jej spokojny dzień został zburzony przez przerażające wrzaski, niezbyt dające się zidentyfikować.
To, co zobaczyła, było dla niej szokiem na wielką skalę.
Sasuke nie żartował…, pomyślała, mając mętlik w głowie. On naprawdę chce zniszczyć Konohę… Nie pozwolę mu na to!
Zmarszczyła brwi, kontemplując i zakładając na siebie strój bitewny. Wypadłaby z domu jak torpeda, gdyby nie jej ojciec, który zatrzymał ją tuż przed drzwiami wejściowymi i zmierzył wzrokiem.
- Nigdzie nie pójdziesz - powiedział ostrym barytonem nieznoszącym sprzeciwu.
- Ale tato! - krzyknęła rozjuszona. - Ja muszę tam być, tylko ja wiem jak powstrzymać Sasuke!
- W wiosce jest wiele utalentowanych indian, dadzą sobie radę…
Sakura popatrzała z niedowierzaniem na własnego ojca. Jak może ignorować tak ważną sprawę i nie dać jej pójść, przegadać tamtemu do rozumu i zakończyć całą tę szopkę z wojną? To mógł zrobić tylko Tankeshi Haruno, jej wiecznie zatroskany do przesady ojciec.
- Tato, tylko JA byłam z nim wystarczająco długo, by wiedzieć jak do niego dotrzeć.
- Sakuro, bez dyskusji! - warknął. - Idź do swojego pokoju i czekaj tam na kogoś, ja tymczasem będę strzegł naszego domu. I lepiej dla ciebie, jak nie wychylisz tej swojej czupryny za próg, bo jak się dowiem, to marnie skończysz.
- Masz na myśli wydanie mnie za jakiegoś fajtłapę? - rzekła poirytowana.
- Jak zwał, tak zwał - powiedział już, nieco spokojniej. - Sakuro, skarbie, mam tylko ciebie i Keley. Wiesz przecież, że kocham was nad życie.
Młoda Haruno pokiwała lekko głową.
- Nie wiem, co bym zrobił, gdybym was stracił... - zaszlochał. - Wystarczająco cierpiałem po śmierci Rin…
- Tato… - szepnęła. - To nie była twoja wina…
- Tak, wiem. - Otarł wierzchem dłoni pojedynczą łzę, która popłynęła po jego starym policzku.
Nagle nad głową różowowłosej zapaliła się przysłowiowa żarówka.
- Tato…, a gdzie jest Keley? - zapytała, nie widząc brązowych loków.
- Jest u sąsiadów... - Zawahał się przy udzielaniu odpowiedzi. Nie chciał jej mówić, że młodszej z córek pozwolił iść na front. Bo w końcu młodemu Uchihe chodziło o jego skarb. O jego małą córeczkę. - Poszła im pomóc.
- Mam nadzieję, że się tam przyda…

Ty nie wierzysz i dobrze sądzisz.

Idź, powstrzymaj… Nie wahaj się!


Szedł spokojnym krokiem, mimo iż wokół niego szaleli wyszkoleni Indianie. Miał tylko jeden cel: dowiedzieć się prawdy. W sumie nie tylko to miał skrupulatnie zaplanowane na dzisiejszy dzień, lecz ta druga rzecz nie ucieknie.
Stanął i podniósł wzrok. Znalazł się tam, gdzie chciał być - przed siedzibą najważniejszych osób w wiosce. I choć wszystko szło mu tak gładko: wejście do wioski, wprowadzenie do niej swojej “armii”, przedostanie się do punktu, gdzie są zebrani ludzie, którzy decydują o dalszych losach osady, to jednak coś nie dawało mu spokoju.
Na samą myśl, że tam znajdzie odpowiedzi na pytania stawiane sobie od lat, na które nigdy nie miał dostać odpowiedzi, szatański uśmiech wkradł się na jego usta.
Jednak nie wszystko szło tak kolorowo.
Zanim cokolwiek zrobił, drzwi wejściowe otworzyły się od środka i z budynku wyskoczyli ubrani inaczej niż inni mieszkańcy Konohy mężczyźni Odziani w czarne szaty przewiązane sznurkami, a na nich różnego rodzaju bronie. Na twarzach mieli maski ze zwierzęcym motywem, co uniemożliwiało rozpoznanie, kim konkretnie byli wojownicy.
Sasuke spojrzał na nich podejrzliwie, gdyż wolał nie ignorować żadnego przeciwnika. Stanął w pozycji obronnej; jedną z nóg ustawił do przodu, drugą do tyłu i ugiął kolana. Lewą rękę zacisnął w pięść, zaś w prawej trzymał katanę, z którą nigdy się nie rozstawał.
Nie musiał długo czekać, aż któryś z nich zacznie. Potężny mężczyzna w masce lwa ruszył na niego z impetem, wymachując sporej wielkości mieczem dwuręcznym. Uchiha zręcznie uniknął ciosu, odskakując w bok, natomiast miecz wbił się w skałę ozdabiającą wejście do tipi wodza osady. Nie minęła sekunda, a czarnooki usłyszał świst obok swojego ucha.
Zapowiada się ciekawa walka…, pomyślał, uśmiechając się pod nosem.


Nie mogła uwierzyć w nieprzewidywalność swojego losu. Raz ojciec prosi ją o wykonanie trudnej misji, na której większość wyszkolonych i wyższych od niej rangą Indian poległa, a drugim razem zakazuje jej wyjścia na prawdziwą wojnę! Wciąż zadawała sobie pytanie, dlaczego się go posłuchała? Przecież jest już wystarczająco dorosła, by decydować o samej sobie.
Z niebezpiecznymi ognikami w oczach podniosła głowę, wyglądając za okno. Wstała z łóżka, wiedząc, co powinna teraz zrobić. Wyszła z rodzinnego domu, idąc wprost w paszczę lwa. Nigdy nie była na krwawej wojnie, a tej potyczki raczej nie mogła zaliczyć do takich. Ludzie, wyszkoleni Indianie - zarówno konoszanie jak i napastnicy - otaczali ją zewsząd, lecz ona się tym nie przejmowała. Szła naprzód, tam, gdzie podpowiadało jej serce - do samego centrum wioski.

Pędź, pędź niczym wiatr…!


Jego twarz, przepełniona triumfem, stężała, kiedy przed jego oczami mignęły różowe włosy. Niezbyt długo cieszył się swym zwycięstwem nad zamaskowanymi Indianami, gdyż musiał zaraz załatwić kolejną rzecz. Ruszył przed siebie, lecz tuż przed nim wyrosła postać starszego mężczyzny. Poznałby go wszędzie. Był to przyjaciel jego ojca, a zarazem jeden z rodziców jego wybranki, a także człowiek, który ostatnimi czasy bardzo mu pomagał. To on poinstruował go, jak wkraść się do wioski niepostrzeżenie: opisał straż oraz to, jak patroluje obszar, kiedy ma swoje zmiany, i tym podobne.
Tym bardziej się zdziwił na jego widok, gdyż Tankeshi miał pilnować córki, nim on załatwi swoje sprawy.
- Co tu robisz? - zapytał Sasuke chłodnym głosem. - Miałeś przecież swoje zadanie?
- Są bezpieczne - odparł Haruno spokojnym głosem. - Bardziej martwi mnie to, co robisz, czego nie robisz, a co powinieneś zrobić…
- Spokojnie…
- Nie, nie spokojnie! - wrzasnął zbulwersowany Haruno. - Miałeś nie zabijać mieszkańców, a jedynie wejść i wydobyć od tych staruchów prawdę!
Sasuke popatrzył na swojego przyszłego teścia z ukosa. Nie podobało mu się, że ktoś taki jak on chce dyktować mu to, co ten ma wykonać, lecz - nie chcąc pogorszyć ich stosunków - tylko wzruszył ramionami. W końcu starszy Haruno pomógł mu, więc Sasuke nie mógł być teraz arogancki ze względu na swoją dumę. Już wystarczająco nadużył jego zaufanie, sprowadzając armię i torując sobie wejście do wioski.
Trzeba się wycofać.
- Tankeshi, uspokój się - zaczął ostrożnie. - Nikogo nie zabiliśmy, zobacz. - Wskazał na leżących szamanów, zwijających się z bólu. - Są tylko lekko poturbowani - dodał.
Haruno spojrzał po swoich przyjaciołach i z jego gardła wydobyło się lekkie westchnięcie.
- Chodźmy do tych staruchów… - zasugerował ojciec Sakury i Keley.
Oboje, nie chcąc tracić czasu na zbędne pogaduszki, poszli w stronę tipi Starszyzny.



Nie zabijaj nas! - krzyknął jeden ze Starszyzny. - My nie jesteśmy walczącymi Indianami!
- Nie zamierzam was zabijać… - warknął poirytowany Sasuke. Był tak zażenowany postawą staruchów, że aż opadły mu ręce. Już bardziej wolał rzucić się w stado wściekłych os niż słuchać ich paplaniny, jacy oni są bezużyteczni i słabi. Ale nie miał wyboru, jeśli chciał dowiedzieć się prawdy odnośnie śmierci jego rodziny i ucieczki brata obarczonego zarzutem morderstwa. Musiał ich wysłuchać.
- Więc czego chcesz, jeśli nie naszej śmierci? - odezwał się mężczyzna noszący wiele bandaży na swoim ciele. Zwali go Danzo.
- Prawdy - odpowiedział, patrząc na niego z pogardą.
- Prawdy o czym? - zapytała kobieta, siedząca po prawicy Shimury**. Była najmniej wystraszona ze Starszyzny, przez co wydawała się być wiarygodna.
- O śmierci moich rodziców... mojej rodziny.
- Skąd przypuszczenie, że my coś o tym wiemy? - Znów odezwał się zabandażowany mężczyzna.
Sasuke już powoli tracił panowanie nad sobą i gdyby nie interwencja Haruno, pewnie sięgnąłby po miecz Rubim i zatopił jego ostrze w ich spróchniałych ciałach. Starszy z intruzów złapał za ramiona Uchihy i odsunął łagodnie na swój lewy bok.
- Jeżeli Sasuke po tak długich poszukiwaniach zjawił się akurat u was, to musi oznaczać, że macie coś z tym wspólnego - zwrócił się do nich z tym samym wyrazem twarzy, co wybranek jego córki. Z zacięciem i poirytowaniem.
- Takeshi Haruno - odezwał się oficjalnie Danzo - zostajesz uznany za winowajcę całej tej sytuacji oraz wydalony z wioski.
W odpowiedzi starszy Haruno roześmiał się jednemu ze Starszyzny prosto w twarz, po czym powiedział:
- Nie możecie tego uczynić. Wyrzucić mnie z wioski może jedynie H O K A G E. Zresztą wiem, że za mną nie przepadacie, i vice versa.
- Przestańmy gadać o błahostkach, odpowiecie w końcu na moje pytania czy nie? - warknął Sasuke, uwolniwszy się z uścisku przyszłego teścia. Lecz następne słowa miały wywołać zatrzymanie serca na kilka mikrosekund, lub śmiertelne wstrzymanie oddechu. Twarz wyrażająca niedowierzenie stężała, a w umyśle chłopaka nie pojawiały się żadne obrazy, żadne pytania. Jakby zabrano mu jego cząstkę. Wszystko było mu już obojętne.
- Twoi rodzice nigdy nie umarli - oznajmiła jedna z kobiet, zajmujących miejsce pod ścianą. Druga dodała:
- A twój brat o wszystkim wiedział.
- Siedział cicho, nie przejmując się losami swojego małego braciszka… - dokończył Danzo. Na jego twarzy, mimo zasłaniających bandaży, można było dostrzec cień satysfakcjonującego uśmiechu. Tak perfidnego, że nie można było nie zareagować. Jednakże Tankeshi nie dawał Sasuke dojść do niego i go zabić. Wciąż wiele zagadek było nierozwiązanych.
- Co macie przez to na myśli? - zapytał, nie mniej podminowany od swojego młodego towarzysza.
- A to, że Uchiha zaplanowali pewną intrygę; upozorowali własną śmierć oraz zostawili dwójkę synów, z czego jednego jako potencjalnego przestępcę, a drugiego niczego nieświadomego w poczuciu, że został opuszczony przez najbliższych w wyniku morderstwa dokonanego przez kogoś, kogo uważał za wzór do naśladowania - powiedziała staruszka siedząca dwa metry od głównego stołu, który znajdował się w tej sali obrad.
Młody Uchiha złapał się za głowę, nie mogąc uwierzyć, że wszystkie te słowa są prawdziwe. Że to wszystko jest prawdziwe; że on tu jest prawdziwy. Powoli w jego umyśle zaczęły się kłębić myśli: samobójcze, przyszłego mordercy, lub też chcące znaleźć się gdzieś daleko wraz z osobami, które kocha. Ze swoją wybranką serca.
Ale to byłoby tchórzostwo! - odezwał się wewnętrzny głos, z którym Sasuke się zgodził. Nie po to przybył tutaj, żeby słowa jakiś staruchów wpłynęły jakoś na jego priorytety. Skoro jego rodzice tak uczynili, on odnajdzie ich i dowie się, o co im chodziło.
- Jaką mamy pewność, że mówicie nam prawdę? - zapytał podejrzliwie Tankeshi.
- A mamy coś do zyskania, okłamując was?
- W każdej chwili możecie pchnąć nas mieczem - dodała Koharu Utatane.
Czarnooki spojrzał na Haruno i obaj bez zbędnych słów odwrócili się na pięcie, po czym wyszli, pozostawiając osłupionych starców.
Na zewnątrz nadal panowali złowieszczy Indianie, chcący przelać jak najwięcej niewinnej krwi. Dla nich było to jak trudny do wyzbycia się nałóg. I choć dostali wyraźny zakaz mordowania, to z niemałym niesmakiem dostosowywali się do niego, gdyż bardziej niż czegokolwiek w świecie bali się gniewu posiadacza miecza Rubim. Do tego był nim Sasuke, więc musieli przestrzegać jego poleceń.
- Co zamierzasz teraz zrobić?
- Na początek zatrzymam to, co wywołałem, a potem… Chyba znajdę rodziców - odpowiedział posiadacz hebanowych włosów. - O ile tamci staruchowie rzeczywiście mówili prawdę.
- W takim razie życzę ci powodzenia.
Sasuke kiwnął głową na znak podziękowania, po czym zniknął we mgle, tak samo jak reszta atakujących Indian.
Po prostu przepadli - tak szybko, jak się pojawili.

Po prostu się pożegnaj...

Rozdział 5: Epilog.
Z niedowierzeniem stwierdziła, że inwazja dobiegła końca. Rozglądała się na wszystkie strony, chcąc wypatrzeć gdzieś w tłumie rozbieganych mieszkańców Konohy hebanową czuprynę.
Czyli Sasuke musiało się powieść, pomyślała, nigdzie nie widząc mężczyzny.
W zastraszająco szybkim biegu przemierzyła wioskę, chcąc dowiedzieć się, dlaczego zrezygnował ze swoich planów zrównania Konohy z ziemią.
- Sakura? - Ktoś zapytał. Dziewczyna od razu rozpoznała głos wołającej ją kobiety, dzięki czemu jej nie zignorowała.
- Pani Uzumaki? Może mi Pani powiedzieć, co tu się stało?
- To ty nie wiesz? - zdziwiła się. - Ten chłopiec, który wpadł do wioski, przyprowadził ze sobą armię dzikusów. Nie jestem pewna, czy dobrze widziałam, ale żaden z tych Indian nie chciał mordować nikogo z naszej wioski. To było dziwne… - westchnęła.
- Co takiego?
- Wyglądało na to, że mieli nas jedynie zatrzymać… - odpowiedziała niepewnie.
Haruno zamyśliła się na dobre kilka minut, po czym dopytała:
- A gdzie był wtedy Sasuke?
- Ktoś mi mówił, że włamał się do tipi, w którym siedzieli Staruchowie, ale nie wiem co się potem stało - rzekła, spoglądając gdzieś za nastolatkę. Niebawem ktoś zawołał Kushinę, tak więc kobieta przeprosiła Sakurę i odeszła. Zielonooka, nie oglądając się za siebie, ruszyła w stronę swojego domu.
Będąc tuż pod drzwiami zastanawiała się, czy aby na pewno postępuje dobrze, lecz szybko odrzuciła tę myśl.
Żeby móc uratować Sasuke, muszę coś poświęcić…, pomyślała. Do jej oczu zaczęły napływać gorzkie łzy. Nigdy nie opuszczałam domu, nawet nie uciekałam. Teraz wiem, co Naruto miał na myśli, że woli zostać w tutaj. Świadomość, że się odchodzi w nieznane jest przerażająca...
Wpatrując się w czubki własnych butów, otarła słoną ciecz z policzków i podniosła głowę. Jej zaczerwienione oczy za bardzo zdradzały naturę słabej dziewczynki, którą za wszelką cenę nie chciała być. Wyciągnęła rękę, chwyciła za klamkę i otworzyła drzwi. Weszła na korytarz, upewniając się, że nikogo w nim nie ma. Nie chciała, żeby rodzina widziała ją w takim stanie.
Wielkim susłem pokonała dzielącą odległość do swojego pokoju. Tam z małej szafki, znajdującej się w kącie pod oknem, wyjęła białą fiolkę, w której znajdował się przezroczysty płyn. Następnie podeszła do stolika i wyciągnęła spod niego pokreśloną kartkę i zaczęła odmawiać regułkę.
Kiedy skończyła, odłożyła zapieczętowany zwój na stole w salonie, po czym wróciła do pokoju i wyjęła worek, do którego włożyła kilka najpotrzebniejszych rzeczy. Wyszła z domu, ani razu nie zwalniając tempa.

Tuż przed bramą, gdzie zamierzała wyruszyć w nieznane, spotkała swoją mentorkę, która wraz z innymi Indianami patrolowała obszar za wioską. Sakura była niemal pewna, że władze wioski bały się, iż oprawca mógłby wrócić i dokończyć dzieła, a do tego dopuścić nie mogli. Kategorycznie nie mogli. To by zniszczyło obraz ich idealnej wioski, który budowali od jej powstania. Czemu więc nie wysłać kilku niedojrzałych typków do odwalenia całej roboty oraz swoją własną matkę, z której Minato nie chciał spuszczać oczu. Nic dziwnego, skoro ta kobieta to nałogowa alkoholiczka i pokerzystka. Nic tylko przebrać się, ruszyć do miast i kantować ludzi jej pokroju. Trudność polegała na tym, że nie wiadomo było, gdzie ta szamanka potem się znajduje. Może dlatego wódz Konohy postąpił w taki a nie inny sposób.
Sakura długo nie myślała nad kolejnym swoim ruchem - podeszła zdecydowanym krokiem do kobiety, która nie wyglądała na szczęśliwą.
- Sakura, skarbie - powiedziała, robiąc dobrą minę do złej gry. - Twój ojciec szaleje ze strachu o ciebie! - dodała.
- Jak widzisz, nic mi nie jest - odparła, lekko się chwiejąc. Wciąż nie była do końca przekonana w tym, co chce uczynić. - A mój ojciec jak zawsze panikuje.
- Może tak, a może nie… - westchnęła tamta, dając za wygraną. - Wydaje mi się, że nie potrzebujemy myśleć nad twoim ostatnim zachowaniem.
- Masz na myśli to, że podświadomie przewidziałam to, co się dzisiaj wydarzyło?
- Tak - odparła. - Chciałam ci o tym powiedzieć dzisiaj rano, ale to wszystko działo się tak szybko…
Haruno zamyśliła się na chwilę, chcąc przypomnieć sobie, co robiła w godzinach porannych. Na pewno nie było to nic związanego z dumaniem nad własnymi przeczuciami. Jak zwykle musiała olewać ważne sprawy, by zająć się sprawami przyziemnymi.
- Nieważne - odezwała się, spuszczając wzrok. - Teraz ważniejsze jest to, co stanie się dalej.
- Co masz na myśli? - zapytała, pełna obaw, Senju.
- Odnajdę Sasuke i przegadam mu do rozumu - rzekła, pewna co do swoich słów.
Blondynka popatrzała tylko na swoją uczennicę, kiwając głową na znak, że rozumie. I chociaż dla niej nie było to zrozumiałe, bo pogoń za kryminalistą nigdy nie będzie udana, ona sama wiedziała coś na ten temat. Wraz z Jirayą w latach młodości utracili więź, jaka łączyła ich z Orochimaru, pozostawiając jedynie pustkę. I pomimo iż starali się go uratować z otchłani jego mrocznych myśli, to ostatecznie omal nie pozbawił ich życia. Cała ekspedycja sprowadzenia Orochimaru legła w gruzach, przez co musieli się wycofać, by nie było ofiar w ludziach. Utracili członka swojej drużyny przez głupią kłótnię już na zawsze. Dlatego nie potrafiła zrozumieć zachowania różowowłosej, lecz to była decyzja Sakury, nie jej. Musiała to uszanować.
- Co zamierzasz zrobić? - dopytała, chcąc być pewną co do intencji dziewczyny.
- Powiem mu o Shinie - powiedziała, jakby chodziło o odpowiedź na najprostsze pytanie. Najpiękniejsze słowa, jakie potrafi powiedzieć, i nie czuć się skrępowaną. - Ale najpierw pomogę mu zrozumieć, co się dzieje. I odnaleźć prawdę o nim samym.
- W takim razie idź, idź i czyń, co powinnaś.
Sakura, uznając to za pozwolenie na opuszczenie granic wioski, jedynie skinęła głową i odwróciła się na pięcie. Spojrzała przed siebie w stronę lasu, który widziała niemal codziennie i szła wzdłuż niego jeszcze kilka dni temu, a teraz wydawał jej się obcy. Bardziej mroczny, niebezpieczny. Jakby zmiana nastąpiła diametralnie, choć stoi wciąż taki sam. Las, szumiący, pełen małych istot, dużo mniejszych niż ona sama, żyjących i niepewnych tego, co ich czeka za moment. Teraz czuła się niewyobrażalnie mała, a świat przestał wirować i zatrzymał się w miejscu. Nie czuła ciepłego powiewu wiatru, ani żadnych innych odgłosów. Zamknęła oczy, chcąc wyobrazić sobie, co spotka, lecz żadne obrazy nie pojawiły się przed jej oczyma.
Westchnęła na otuchę i ruszyła, nie oglądając się za tym, co zostawia.


Weszła do domu tuż za swoim ojcem, ze spuszczoną głową. Nie tego spodziewała się po dniu pełnym wrażeń. Była wręcz przekonana, że jej starsza siostra będzie miała na tyle rozumu, aby pozostać w domu, skoro na zewnątrz szalał z miłości za nią jej kochanek. Tak, wiedziała o Sasuke. Wiedziała, że jeszcze niedawno bardzo się kochali, lecz ich drogi się rozeszły po pewnym czasie, gdyż każde z nich miało inny cel w swym życiu. Keley trudno się słuchało tej opowieści, ponieważ była zbyt smutna jak na jej romantyczną naturę. Jednakże dotrwała do ponurego końca, w którym oboje musieli zadecydować, co dalej ze sobą poczną.
Na samo wspomnienie zacisnęła mocno powieki, chcąc wyrzucić okropny obraz zapłakanej starszej siostry sprzed oczu. Uniosła wysoko głowę, patrząc na szary sufit, i zastanawiając się czy powiedzieć ojcu cokolwiek, co sama wiedziała. W końcu powinien wiedzieć, że Uchiha nie miał zamiaru skrzywdzić Sakury, tylko pokazać jej, że mu na niej zależy. Choć okazał to w najdziwniejszy sposób, w jaki mógł, to jednak zrobił to po swojemu.
- Keley, skarbie - zawołał rozpaczliwym głosem mężczyzna. - Podejdź tu, proszę.
- Co się stało, tato? - zapytała, wycierając mokre od płaczu policzki.
Zielonooka weszła do salonu, tuż za głosem ojca. Zmarszczyła brwi, wpatrując się w plecy mężczyzny. Tankeshi pochylał się nad jakimś przedmiotem, próbując opanować drżenie rąk. Gdy młoda Haruno podeszła bliżej, zauważyła, że jej rodzic stara się odpieczętować zwój, na którym był znak ich rodziny - liść z kawałkiem łodygi drzewa wiśni. Keley nie musiała długo główkować, by domyślić się kto im to zostawił, ponieważ odpowiedź była prosta: Sakura. Tylko ona mogła zrobić im coś takiego.
- Daj, tato - powiedziała, wyciągając pewnie rękę. Zręcznym ruchem złożyła odpowiednie pieczęcie, kiedy otrzymała od ojca zwój. Dla niej nie było to nic trudnego, gdyż robiła to niejednokrotnie, kiedy trzeba było wysłać do kogoś zaszyfrowaną wiadomość, a tylko rodzina i najbliżsi przyjaciele umieli odblokować ich rodzinną pieczęć.
- Tato… To jest list pożegnalny! - krzyknęła z przerażenia.
- Co…, takiego? - zdziwił się, a Keley zaczęła czytać:

Witajcie,
Tato, Keley…
Na wstępnie chciałabym wam przekazać, żebyście mnie nie szukali… Sama trafię do domu…, gdziekolwiek on jest.
Wiem, że sprawię wam swoim zniknięciem wiele bólu, ale… Ale muszę Go uratować, żeby nie zginął przed samym sobą! To moja tajna i własna misja. Tylko wy o tym wiecie i…
Kocham was z całego serca, jak na córkę i starszą siostrę przystało. Zawsze zajmujecie w moim sercu szczególne miejsce, ale musicie wiedzieć, że Sasuke również. Zwłaszcza… Zwłaszcza, że już nie istnieje ja i On, istniejemy My i nasze maleństwo.
Proszę was o wybaczenie. 
Wiem, że nie powinnam była tego zatajać. Wiem, że z wami powinnam być szczera. Wiem, że nie zasługuję na wasze przebaczenie, ale… ten mały szkrabek był taki malutki, a ja taka zagubiona… Sama do końca nie wiedziałam, co tak właściwie powinnam zrobić, a przyznać się wam czy komukolwiek, że mam synka to byłoby zbyt wiele. Starałam się jakoś przygotować i was i siebie na to wyznanie. Jak zwykle musiałam zawalić… Przyznaję, że to moja wina. To wszystko MOJA wina.
Ale muszę wam również wyznać, że i Sasuke nie wie o malcu. Rozstaliśmy się wtedy, kiedy jeszcze nie wiedziałam o ciąży. Prosiłam Tsunade o pomoc. Tylko ona wie. To ona się nim teraz opiekuje.
A co do Sasuke… On szuka złotego środka. Stara się odnaleźć mordercę swoich rodziców, wierząc tym samym, że zrobił to Itachi… Sama nie wiem skąd, ale jestem pewna, że jego brat tego nie zrobił. Dlatego postaram się przekonać, wraz z Sasuke, jak było naprawdę.
To moja misja.
To moja droga.
Proszę, zrozumcie to i mnie. Myślę, że po wszystkim zamieszkam z Sasuke i Shinem niedaleko Konohy.
Czekajcie.

xoxoxox
Kocham, Sakura.


Wiedziała, gdzie był. Wyczuła go już kilka kilometrów poza granicami Konohy.
Jakoś niespecjalnie się ukrywał z wolą ducha…, pomyślała, niezbyt zdziwiona tym odkryciem. W zasadzie, co go obchodziło czy ktoś ruszy za nim, by się z nim rozprawić raz na zawsze, skoro miał na głowie własne porachunki? Sakura doszła do najbardziej możliwych wniosków, kręcąc głową z dezaprobatą.
Dostrzegła go nad jeziorem na pomoście; stał z zamkniętymi oczami i miał uniesioną głowę. Jego krótkie włosy powiewały na wietrze, muskając co chwilę nic nie wyrażającą twarz. Musiało najwyraźniej mu to nie przeszkadzało, ponieważ ani razu nie odgarnął żadnego kosmyka. Ręce zawiesił kciukami o sznur przewieszony na jego biodrach. Jego postawa nie wyrażała żadnych emocji poza obojętnością.
Sakura powoli stawiała każdy krok, nie chcąc się zdemaskować. Podchodziła od drzewa do drzewa, wyciszając wolę ducha, gdyż zauważyła zbliżającą się do Uchihy postać.
- O czym oni rozmawiają? - mruknęła do siebie cicho. Zmarszczyła czoło, mając nadzieję, że to jej w czymś pomoże. Na nic się zdały jej starania, ponieważ została zdemaskowana.


Nie uważasz, że najpierw wypada pozbyć się nieproszonego gościa? - zapytał zamaskowany mężczyzna.
- Niech się trochę natrudzi - zaczął. - Lubię, jak się wysila.
- Znasz ją?
- To moja kobieta - odpowiedział, posyłając gościowi zadziorny uśmiech.
- Jak uważasz. - Wzruszył ramionami tamten, dając za wygraną.
Sasuke uśmiechnął się do siebie. Zdawał sobie sprawę z myśli, jakie nakłębiły się w głowie mężczyzny. Jakoś wcale mu to nie przeszkadzało.
- O czym chciałeś ze mną porozmawiać? - zapytał Sasuke.
- Słyszałem plotki, że zaatakowałeś Konohę - powiedział. - To nie było mądre.
- Mylisz się, bracie. To było jak najbardziej przemyślane. - Uśmiechnął się tamten zadziornie.
Itachi popatrzył na brata z politowaniem. Wydawało mu się, że Sasuke stara się zaimponować jego osobie za wszelką cenę, tak jakby chciał wymusić od niego szacunek.
- Sakuro… - rzekł Sasuke.
Z pobliskiego drzewa ześlizgnęła się szczupła noga, przez co dziewczyna omal nie spadła, gdyby nie złapała się małej gałęzi. Nie wiedząc, co zrobić, ponieważ już została nakryta na gorącym uczynku, po prostu skoczyła na równe nogi.
- Sasuke… - szepnęła cicho różowowłosa. - Co…?
- To Itachi - wyjaśnił brunet. Na moment zawiesił głos, po czym mówił dalej: - Bardziej zastanawia mnie twoje pojawienie się tutaj.
- Nie mogłam cię zostawić, kiedy wiem, że potrzebujesz pomocy - krzyknęła, pozwalając sobie na chwilę wskazać jednym palem w stronę ukochanego.
Sasuke uniósł brwi w geście niezrozumienia.
- Pomocy? - zapytał, posyłając jej rozbawione spojrzenie.
- A nie? - szepnęła, ciężko oddychając.
Starszy z braci nie odezwał się ani słowem od pojawienia się dziewczyny, dając sobie chwilę na ogarnięcie, czy aby na pewno ta dwójka darzy siebie tak szczególnym uczuciem jak miłość. Uśmiech nie znikał z jego twarzy nawet wtedy, kiedy zielonooka istotka tupnęła nogą i zrobiła obrażoną minę - a nawet zaczął się poszerzać. Widząc ciekawskie spojrzenie skierowane wprost na niego, uświadomił sobie, że wciąż ma zakrytą głowę kapturem, przez co niewiele z jego rys twarzy było widać. Powolnym ruchem sięgnął za końcówki nakrycia i zgrabnym ruchem pozwolił, by opadło na jego plecy.
Surowy, ale zarazem ciepły wzrok przeraził Sakurę, ponieważ tak skrajne emocje dość często nie występowały w naturze.
- Sasuke, nie uważasz, że to dobry pomysł? - odezwał się w końcu Itachi.
- Co masz na myśli?
Itachi w odpowiedzi westchnął i przeczesał szybkim ruchem swoją grzywkę.
- A to - zaczął wolno - że subiektywna opinia, kiedy my się pokłócimy może się przydać.
- Sasuke, możemy chwilę porozmawiać? - spytała cicho dziewczyna.
Uchiha spojrzał na nią chwilę i kiwnął leniwie głową. Odeszli kawałek drogi, dostatecznie daleko, aby Itachi nic nie usłyszał. Starszy z braci, wiedząc, że chcą pobyć sami, odwrócił się w stronę zbiornika wodnego i zaczął nasłuchiwać odgłosy przyrody.
- O czym chciałaś porozmawiać? - zaczął, widząc, że Sakura niezbyt kwapi się, by otworzyć usta.
- Bo jest taka sprawa… Bo… - Zaczęła się jąkać. - Hm..
- Po prostu… O co chodzi? - zapytał łagodniejszym tonem, tym, w którym różowowłosa się zakochała.
- Po tym jak się rozstaliśmy rok temu, dowiedziałam się, że… - urwała, biorąc głęboki oddech. - Że jestem w ciąży.
- W ciąży? - zająknął się. - Nie widać…
- Urodziłam trzy miesiące temu… - Spojrzała na mężczyznę z czymś na wzór politowania.
Uchiha wywrócił lakonicznie oczyma, po czym, zdając sobie sprawę z powagi słów, wypowiedzianych przez zielonooką, wybałuszył nienaturalnie oczy.
- Co? Jak to? - dopytywał się.
- No wiesz…, kiedy dwójka ludzi się dostatecznie kocha to… - zaczęła.
- Wiesz o co mi chodzi - odpowiedział, robiąc krok ku niej.
- Sama nie wiem… - szepnęła, spuszczając wzrok na swoje buty. - Gdybym się dowiedziała, zanim poszliśmy w swoje strony…
- Ale czemu nic nie powiedziałaś wcześniej? Kiedy już wiedziałaś?
- I co byś zrobił? - Jej oczy zaszkliły się. - Zostawiłbyś wszystko i poleciał do mnie? Swoje lata poszukiwań?
Sasuke, nie wiedząc co odpowiedzieć, jedynie złapał dziewczynę za ramiona i przytulił do siebie.
- A jak…?
- Shin - powiedziała ledwo słyszalnie pod nosem. - Sasuke, ja naprawdę chcę ci pomóc zrozumieć, co się stało z twoimi rodzicami.
- W takim razie chodźmy - zawołał do brata, który zdawał się nie słyszeć jego słów. - Itachi - warknął, na co tamten również nie zareagował.
Sakura, widząc jak Sasuke rzuca się na brata z rozwścieczoną miną, uśmiechnęła się do siebie.
Tak więc historia ta się rozpoczyna. Niewinnie, przez przypadek.
Ale łączy dwie niespokojne dusze, które naznaczone niewidzialną nicią nie zrywają się.
Przeciwności losu stają się niezwykle pomocne w ukształtowaniu siły charakteru.
Dwójka ludzi pokochała się i szła przez życie, rozwiązując jego tajemnice.

Od autorki: Na pewno niektóre momenty pisało mi się ciężko, więc nie spodziewajcie się niewiadomo czego. Ogólnie jestem zadowolona z one-shot’a, choć pisanie go zajęło mi sporo czasu… Ale to chyba ze względu na moje zamiłowanie do lenistwa ^^”
Opowiadanie jest całkowicie zmyślone przeze mnie! Wiem, że powinnam chociaż poszukać w necie jakiś wzmianek o zachowaniach Indian, ale ja leń jestem, więc tego nie zrobiłam xDDD
Jako iż jest to pierwsza partówka, to wydaje mi się, że powinnam jakoś to zaakcentować, c’nie? . . . . Nie wiem jak XD
Sprawdzała moja kochana imoto: AYAKO MINAGO~! Więc ogromne brawa dla niej! (y)
Dedykuję tą krótką opowieść w szczególności Aerix i Ayako oraz wam, czytelnikom.

Przypisy:
*taka starsza wersja Nokii 3310
**Danzo Shimura

I podziwiajcie jaki piękny obrazek znalazła kiedyś Miku-chan <3
Zakochałam się w nim... :3